9. Puszka pandory.

142 18 2
                                    

Fin z szelmowskim uśmiechem podał jedno z paskudnie twardych ciasteczek w stronę Bazora Blacka, wiedząc, że ten chcąc być uprzejmym dla gburowatego hosta, będzie zmuszony ugryź choć jego skrawek. Przy każdym swoim kroku czuł na sobie wzrok Thomasa, który piorunował go spojrzeniem. Chwilę potem stary fotel, w którym zasiadł Fin stęknął pod jego ciężarem ciężko, a pomiędzy mężczyznami zapadła nieprzyjemna, męcząca cisza. I najwidoczniej nikt nie miał zamiaru jej przerwać. Rozmowa o pogodzie była już na nic przydatna, gdyż podstawy uprzejmości zostały kompletnie zignorowane już na początku spotkania.

Z każdą mijającą sekundą napięcie pomiędzy zebranymi narastało, aż James czując jego macki, zaczął wić się na swoim miejscu, spoglądając desperacko w stronę imbryczków i porcelanowych naczyń, w poszukiwaniu pretekstu do powstania i opuszczenia pomieszczenia na dobre. Czarownik kompletnie znudzony siedział i spoglądał na Łowców z kpiną malującą się na pełnych ustach. Fin wolał nie zastanawiać się jak wiele razy siedzący przed nim czarownik został w swoim życiu potraktowany równie paskudnie jak dzisiaj. I to tylko z powodu tego kim był. Ten jednak nie dawał po sobie znać naruszonych konwenansów dobrego wychowania. Siedział rozluźniony na swoim pokrytym w pełni koronkami fotelu, zarzucając nogę na nogę, w spokoju i ciszy popijając już zimną herbatę. Thomas spoglądał po kolei na zebranych wokół małego, drewnianego stoliczka i głośno westchnął.

- Może po prostu przejdziemy do rzeczy? - spytał, kompletnie zrezygnowany, zarówno obojętnością swojego towarzysza jak i prostactwem głowy Instytutu.

- A szkoda – odparł Black z jadowitym uśmiechem. - Szczerze rozkoszowałem się napiętą atmosferą i niejadalnymi ciastkami. Gdyby nie fakt, że i wy wszyscy ich próbowaliście, uznałbym, że chcecie mnie otruć.

- Wypraszam sobie – James nagle się wyprostował na swoim siedzeniu i spojrzał oburzony w po ich twarzach. - Upiekłem je...

- Ponad dekadę temu – powiedział Fin, kładąc dłoń na ramieniu starca, delikatnie go po nim klepiąc. Był niczym oburzone dziecko, w ciele starca. Koszmarne połączenie. - Jeśli nie pamiętasz, kiedy je upiekłeś, oznacza to, iż prawdopodobnie nie są one już jadalne – James miał już otworzyć swoje usta gotowy na tysięczną potyczkę słowną z Finem, gdy gestem dłoni powstrzymał ich od tego Bazor.

- W czym mogę wam służyć, Łowcy? - spytał, patrząc to na jednego to na drugiego, kompletnie ignorując siedzącego tuż przed nim gospodarza.

- Znaleźliśmy się w posiadaniu pewnego przedmiotu i zastanawialiśmy się... czy byłbyś w stanie powiedzieć nam do czego on służy, bądź co on...otwiera? - spytał Thomas uprzejmie i położył na sam środek stoliczka mały, złoty klucz zawinięty w materiał białej, lnianej chustki. Wszyscy spoglądali spokojnie na przedmiot, jakby nagle stał się on centrum ich wszechświata. Połyskiwał delikatnie w popołudniowym słońcu wpadającym do zakurzonego pokoju gościnnego. Jego refleksy tańczyły na twarzy Jamesa, gdy ten spoglądał na przedmiot z zainteresowaniem. Jego krzywizny nie przypominały żadnego klucza, jaki kiedykolwiek wcześniej widzieli. Był zbyt prosty i gładki, by nadawał się do drzwi. Wyryte na nim runy były im obce. Nie wiedzieli o nim nic poza tym, do kogo wcześniej należał. Chcieli odpowiedzi na pytania, które bali się zadać. Wiedzieli także, że nie są w stanie opowiedzieć, jakim cudem przedmiot znalazł się w ich rękach. To wszystko było po prostu zbyt skomplikowane.

James otworzył już usta i sięgnął dłonią po klucz, lecz powstrzymał go Thomas.

- Nie dotykałbym go. Dzieją się dziwne rzeczy gdy styka się on z ludzką skórą. Oboje się już o tym przekonaliśmy – dodał uśmiechając się krzywo do Finleya, który wzdrygnął się na chwilę z obrzydzenia.

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz