28. Dwa Dwory.

38 4 0
                                    

- Chyba sobie ze mnie żartujesz - jego głos swoją szorstkością zdawał się niemalże ranić skórę, nadal zarumienionej od wiatru Lizbeth, stojącej z przepraszającym uśmiechem przed ladą cuchnącej starym olejem chińskiej knajpki na pograniczu Bowery i Grand Street. Patrząc na bruneta nie ukrywała swojego rozbawienia.

Była wyjątkowo z siebie zadowolona, a zwłaszcza z faktu, że mogła po raz kolejny wyprowadzić go z równowagi swoją bezczelnością. Już wcześniej mu to robiła, i to wielokrotnie, nigdy jednak nie znikała nie dając mu znaku życia. Pokrętnie wiedziała, że było to jej sposobem na wymierzenie mu kary, o której nawet nie potrafiła jeszcze porozmawiać. Nie miało to jednak wtedy dla niej znaczenia. Lizbeth nigdy nie należała do osób przesadnie dojrzałych.
- Nie ma niczego zabawnego w podwójnej porcji smażonego ryżu z krewetkami.
- Lizbeth... - wilkołak nie odpuszczał, a dziewczyna spojrzała ponad jego ramieniem błagalnie na blondyna za jego plecami, który jeszcze chwilę temu stał za ladą i wpatrywał się w nią oniemiały, niczym ciele w malowane wrota.
- Dorzucisz do tego marynowane grzyby proszę? - powiedziała do członka sfory i wróciła spojrzeniem do swojego wściekłego przyjaciela. - Będę siedziała w boksie przy akwarium.

Nie pozwalając brunetowi nawet dojść do słowa, oddaliła się we wskazanym wcześniej kierunku i rozsiadłą się na popękanych ze starości, czerwonych skórzanych kanapach. Zrzuciła z siebie swój absurdalnie ekstrawagancki płaszcz, mając nadzieję, że nie przejdzie zapachem oleju i kimchi unoszącego się w powietrzu knajpy. Jeszcze zanim jej spojrzenie spoczęło na dużym, wypełnionym po brzegi gupikami akwarium, Ellias opadł na kanapę przed nią, kładąc płasko dłonie na wypolerowanym linoleum z głośnym plaśnięciem. Niemalże drżał z powstrzymywanych emocji, starając się za wszelką cenę zachować spokój. W dole kręgosłupa czuł nieprzyjemne iskry, które z czasem, jeśli nie powstrzymane, prowadziły wprost do jego przemiany. Znał siebie zbyt dobrze i doskonale wiedział, że nie było to ani miejsce ani moment na takie zachowanie. Miał odreagować tę chwilę później w samotności. Czy nie tego właśnie uczył się w Peru, do którego go zesłano? Samokontroli i panowania nad własną przemianą i emocjami?
- Gdzie ty do cholery byłaś? - wyrzucił z siebie gniewnie, na tyle cicho, by stojący przy ladzie młodziak nie był w stanie ich podsłuchać. - Szalałem z niepokoju. Myślałem, że Cię uwięzili lub zabili w tej cholernej aptece. Zaryzykowałem gniew tego przeklętego demona i poszedłem do nich dzień później spytać o Ciebie. Zaraz po tym jak po raz kolejny dostałem po nich po twarzy, wyśmiali mnie i powiedzieli, że od dawna jesteś wolna i najwidoczniej nie miałaś ochoty się ze mną podzielić tą informacją.
- Mieli rację - powiedziała blondynka lekko, uśmiechając się do kelnera, który właśnie pojawił się przy ich boku i stawiał przed nią kopę parującego jedzenia. Pachniało obłędnie, a ona nie czekając zaczęła się nim zajadać.
- Lizbeth - Elliot powtórzył o oktawę wyżej. Łowczyni jedynie westchnęła, i odepchnęła od siebie jego zbliżające się w jej stronę dłonie. Nie miała wtedy na to ochoty. Przyszła tutaj tylko po swoje rzeczy. Planowała także podzielić się z nim swoimi planami, nie chcąc by potem gdziekolwiek swoimi zaskoczeniem zdradził jej prawdziwą tożsamość. Nie tak wyobrażała sobie to spotkane po długich dniach milczenia. Ellias był bardziej porywczy niż chciała to przed sobą przyznać. Kiedyś łatwiej było jej zrozumieć jego zachowania. Teraz, wraz z wiekiem nie rozumiała jego upartości. Minęli się. W tych ostatnich miesiącach na prawdę się od siebie oddalili.
- Nie mam obowiązku dzielić się z Tobą każdym aspektem mojego życia. Wróciłam tutaj tylko po swoje rzeczy i jak tylko zjem - wskazała na malejącą zaskakująco szybko kopkę smażonego ryżu i otwarty słój z jej ulubionymi marynowanymi grzybami. - znikam.
- Nie proszę Cię o dzielenie się ze mną każdym aspektem swojego życia - warknął na nią. Widząc jak grzyby znowu spływały jej po brodzie, westchnął głośno i podał jej serwetkę. Choć doprowadzała go do szału, nie potrafił długo się na nią wściekać. Widząc ją wchodzącą do knajpy niemalże nie padł za ladą z ulgi. W ostatnich dniach wyobrażał sobie najgorsze, najmroczniejsze scenariusze. Niemalże każdy z nich kończył się jej śmiercią lub porwaniem do Dworu Nocy. Widząc ją uśmiechniętą kwaśno w wejściu, ubraną w piękne, drogie ubrania, zadbaną i co najważniejsze, całą i zdrową na nowo mógł znowu oddychać. - Wystarczy, że po tym jak atakują nas dziwne zbiry i przetrzymują Cię na dodatkowe bitki, dasz potem znać, że jednak żyjesz. Tylko tyle.
- Jak widzisz żyję - powiedziała z pełną buzią. Chciała skończyć tę rozmowę najszybciej jak mogła. - Trochę mnie jeszcze podręczyli i puścili wolno. Spodziewałam się tego i ty zapewne też. Dobrze wiesz, że Pan Wong ma do mnie słabość.
- Nie jestem tego pewien po ostatnim spotkaniu - powiedział szczerze i tylko się jej przyglądał, zaplatając dłonie na brzuchu. - Prawie odciął Ci dłoń.
- Stare dzieje - powiedziała lekko, mimowolnie spoglądając na swoje dłonie ukryte w skórzanych rękawiczkach. Nie rozstawała się z nimi od kiedy opuściła tamto miejsce. - Choć masz rację. Nie do końca tak wyobrażałam sobie tamto popołudnie.
- Nie przyszłaś tutaj aby z nami zostać, prawda? - spytał wilkołak, patrząc na nią odrobinę łagodniej. - Wiesz, że jesteś tutaj mile widziana. Możemy być Twoim domem i przystanią na tyle na ile potrzebujesz.

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz