15. Piętno.

98 13 0
                                    

Ciepła woda spływała po jej ciele cichymi kaskadami, zmywając z jej skóry pył, kurz, pot i krew, której Mona nie miała śmiałości dotknąć. Nie musiała spoglądać w lustro, żeby wiedzieć w jak opłakanym stanie się znajdowała. Spoglądając w dół, jedyne co widziała to sine wylewy na jej skórze, które powoli zanikały pod wpływem iratze, które nakładała na swojej skórze raz za razem. Wielkie siniaki straszyły po bokach jej ud. Na jej biodrach. Na jej łydkach. O reszcie ciała nie chciała nawet myśleć.

Cięte rany na jej ramionach płonęły w kontakcie z wodą, jednak znosiła je z cierpliwością. Były normalne i ludzkie. Choć jedyna rzecz w tej całej sytuacji była ludzka. Nawet nie wiedziała ile już stała pod małym prysznicem pracowniczym w kącie zaplecza restauracji. Odgradzające ją od reszty łazienki szybki były popękane, co oznaczało tyle, że pewnie kompletnie już zalała łazienkę wodą. Zapach męskiego żelu do mycia ciała unosił się w powietrzu. Nie za bardzo ją to obchodziło. Sam fakt, że jeszcze żyła i miała wszystkie części ciała, wydawał się jej cudem. Do kolejnych długich minutach ostatecznie postanowiła wytoczyć się spod prysznica i stanąć twarzą w twarz ze swoim odbiciem w lustrze. Spojrzała na siebie i westchnęła głęboko z niechęcią. Nawet pokryta od stóp do głów w siniakach była nieludzko piękna. Żaden normalny człowiek lub Łowca nie miał tak symetrycznej twarzy. Tak błyszczących włosów. Tak hipnotyzujących oczu. Jej ciało wydawało się wyrzeźbione z mięśni i gładkich linii. Jedynymi krągłościami poza zarysowanymi mięśniami i kośćmi była jej talia i piersi. Patrzyła na swoje ukryte pod parą odbicie, jakby obserwowała ciało należące do kogoś zupełnie innego. Od zawsze tak było. Nigdy go nie akceptowała, choć wiedziała, że dla wszystkich wokół była piękna. Nie było ono jej. Nie czuła jakby należało do niej. To była jedynie piękna rama obrazu, który sam w sobie był jedynie mieszanką czerni,czerwieni i szarości. Złota rama okalająca nic innego poza bohomazem.

Owinięta poszarzałym ręcznikiem wyszła z łazienki, a woda kapiąca z jej coraz ciemniejszych włosów kapała na podłogę, tworząc małe kałuże w każdym miejscu, w których zatrzymała się na więcej niż parę sekund. Chodzenie nadal sprawiało jej trudność. Była przeraźliwie zmęczona. Ale gorszy był od tego wszystkiego chyba tylko głód. Była tak potwornie pusta w środku. Gdy weszła ponownie do składziku, na łóżku czekało na nią naręcze czystych ubrań i taca z parującym jedzeniem. Na samą myśl o nim, aż zaburczało jej w brzuchu. Niezdarnie założyła na siebie czyste, znoszone spodnie, które żałośnie zwisały z jej bioder i biały, prosty t-shirt, który wetknięty za pas w jakiś sposób nadrobił to, że choć idiotycznie idealna, nie miała aż tak krągłych bioder. Ellias wszedł do pomieszczenia cicho pukając w wahadłowe drzwi, spoglądając na nią nieśmiało.

- Pomyślałem, że jesteś głodna – powiedział, gdy usiadła na łóżku i przyciągnęła do siebie dużą miskę smażonego ryżu. Wiele kosztowało ją powstrzymanie się odrzucenia się na jedzenie niczym zwierzę. Nabrała jedzenie na łyżkę i zapchała sobie usta gorącymi pysznościami, obserwując jak powoli idzie w jej stronę. - Mona już cię opatrzyła? - pokiwała przecząco głową, wkładając do ust kolejną niebotycznych rozmiarów łyżkę jedzenia. Uśmiechnął się widząc, że ma apetyt. Przełknęła głośno i powiedziała pośpiesznie.

- Nie musi. Rany są już prawie zagojone – wskazała na swój nadgarstek, na którym widniało świeże naniesione iratze.

- No tak. Zapomniałem, że posługujesz się runami.

- To jedna z tych rzeczy, z których się cieszę, w moich okolicznościach – powiedziała i schyliła się po swój pas z bronią, leżący u jej stóp. Mokre włosy zsunęły się z jej ramienia i uderzyły ją w twarz. Czuła, że cały tył koszulki jest przez nie przemoczony. Ellias zaciągnął powietrze w płuca z głośnym sykiem. Uniosła na niego pytające spojrzenie, mocując się z pasem i przymocowaną do niego dłonią. Wszystko lepiło się od krwi demonów. Jego spojrzenie wwiercało się w jej plecy. Nadal ją bolały, ale nie był to tak potworny ból jak wcześniej.

- Co?

- Twoje plecy.

- Chciałam je pokazać Monie, strasznie mi dokuczają –Ellias podszedł do niej jak zahipnotyzowany i dotknął ich przez materiał jej koszulki, tuż pod moją lewą łopatką. Syknęła z bólu.

- Czy mogę? - spytał, kierując dłoń w dół jej spodni. Patrzyła na niego niespokojna ale wyraziła niemą zgodę. Jego ciepła dłoń wyszarpnęła materiał z pasa jej spodni i uniosła go w górę, odkrywając jej nagą skórę. Wiedziała, że wokół żeber miała siniaki, nie wiedziała tylko jak źle wyglądały one na jej plecach. Opuszki jego palców musnęły jej nagą skórę, wysyłając malutkie iskierki gorąca wzdłuż jej kręgosłupa.

Przyglądała się jego twarzy, gdy ten pochylał się nad jej plecami przekrzywiając głowę na bok. Czuła się niezręcznie z nim w tak intymnej sytuacji, jednak on zdawał się kompletnie niczego nie zauważać, zbyt skupiony na jej plecach. Gdy ostatecznie odkrył skórę na jej łopatce, dokładnie w miejscu, w którym doskwierał jej największy ból, zamarł w kompletnym bezruchu, wpatrując się w jej skórę z szeroko otwartymi w szoku oczami. Patrzyła na niego wyczekująco, jednak ten nie potrafił wydobyć z siebie żadnego głosu. Wyprostowała się lekko co spowodowało, że jego kłykcie musnęły najwrażliwszą część rany, którą myślała, że ma w tamtym miejscu. Syknęła z bólu, co wytrąciło go z transu.

- O co chodzi? - spytała, gdy ten pozwolił by materiał opadł z cichym szelestem na jej skórę.

- To nie rana – odparł głucho i odstąpił ode niej na krok. - Nie powinnaś tego nikomu pokazywać. Nawet Monie. 

- Nie rozumiem... - powiedziała czując jak krew odpływa z jej twarzy. 

- Jesteś naznaczona - powiedział grobowym tonem i opadł na materac łóżka, tuż obok niej, a łóżko zaskrzypiało złowrogo pod jego ciężarem.

- Co masz na myśli, mówiąc naznaczona?

- Sama zobacz – powiedział i głową skinął na małe lusterko powieszone na przeciwległej ścianie, pomiędzy metalowymi regałami. Wstała chwiejnym krokiem, czując jak jej oddech przyspiesza w panice. Naznaczona? Ile razy można zostać naznaczona jedna osoba? Czuła jak moje nogi uginają się pod ciężarem tego, co zaraz miała ujrzeć. Szła w stronę małego, zmatowiałego lustra jak na wyrok śmierci. W jego odbiciu widziała swoje ramiona i twarz ukrytą w połowie w jego załamaniu. Była przeraźliwie blada i walczyła z sobą, by nie uciec z tamtego miejsca z krzykiem.

Usłyszała za sobą szelest, wiedząc, że Ellias zaraz stanie u jej boku. Zawsze wyczuwał jej niepokój. Musiał pokrętnie wiedzieć, że sama jego bliskość, ciepło jego ciała, które czuła na swoich plecach, przynosiło otuchę. Spojrzała na jego twarz odbijająca się w lustrze, a on jedynie odwrócił się do niej bokiem i spojrzał w stronę przeciwnej ściany. Uniosła bluzkę przez głowę, zasłaniając tym samym piersi i odwróciła się do lustra bokiem. Wygięła plecy w łuk by dać sobie lepsze wgląd na to co znajdowało się na jej ramieniu. Gdy jej wzrok spoczął na czarnej plamie na łopatce, tuż nad sercem, kompletnie straciła dech. To nie był siniak. To nie była nawet demoniczna rana. To coś zdawało się żyć pod jej skórą. Pulsować wraz z biciem jej serca. Drgać i poruszać się, powoli rozprzestrzeniając się swoimi mackami na całe jej plecy. Widziała jej ruchy. Niemalże czuła jej pragnienia. Czuła pustkę w czerni, w którą ją pochłaniała.

Odwróciła się raptownie w stronę Elliasa, który jedynie przyglądał się jej w ciszy. Jego wzrok badał jej twarz. Jej dłonie zacisnęły się na materiale mokrej koszulki. Stała przed nim kompletnie obnażona. Spoglądał on jednak tylko na jej ostre kości policzkowe. Badał posiniałe usta. Wypalał dziurę w jej podkrążonych, chabrowych oczach.

- Co to do cholery jest? - spytała, a jej głos wydawał się być powiewem lodu.

- Nie mam pojęcia Liz, ale nie wróży to niczego dobrego.

***

All the love! S. 

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz