26. Ziemia niczyja.

79 7 1
                                    

– Wiesz – dotarł do niej miękki głos o słodkim włoskim akcencie, delikatnie rozdmuchujący włosy z boku jej karku. – istnieje niepisana zasada, że jeśli tak wielu ludzi próbuje Cię zabić, to powinnać już być martwa.

– Cóż – powiedziała z przekąsem, powoli opuszczając dłoń z książką na padołek. Blada, chłodna dłoń właśnie powoli otaczała jej talię i przyciągała do siebie, sunąc jej ciałem po gładkim, zimnym, satynowym materiale pod jej biodrami. – to nie moja wina, że wszyscy są do bani w zabijaniu. Ty także.

Miękkie usta musnęły jej szyję, a wcześniej delikatne, smukłe palce władczo wbiły się w jej skórę. Rozochocone wargi musnęły jej obojczyk, a jej piersi owionął słodki oddech powodujący, że drgnęłą delikatnie na swoim miejscu. Jej dłoń zamknęła delikatnie czytaną jeszcze przed sekundą książkę i odstawiła ją na bok, przesuwając ją po omacku w głąb łóżka. Zanim się obejrzała, poczuła na sobie znany już ciężar, a jej szczękę musnęły ostre niczym brzytwa zęby. Pozwoliła mu na to. Także na to, by wygodnie ułożył ją na stosie poduszek, zanim pochylił się nad nią i pocałował na tyle sygestywnie, by jej dłoń odruchowo zacisnęła się w pięść na przedzie jego rozpiętej do połowy koszuli. Jak zawsze smakował mdląco słodko.

Jego smukłe, eleganckie dłonie wodziły po jej ciele w powolnej, intensywnej pieszczocie, zatrzymując się nagle na jej biodrach, które przytrzymał w miejscu, zmuszając ją do bezruchu. Zawsze to robił, gdy ona zaczynała niecierpliwie wić się w jego ramionach. Jego chłodne, gładkie loki musnęly jej podbródek i policzki gdy uniósl się z jej piersi i uśmiechnął do niej szeroko. W jego miękkich wargach błysneły obnażone kły, na których widok kiedyś uciekałaby gdzie pieprz rośnie. Na widok których, jeszcze zaledwie kilka nocy temu, z krzykiem powinna była uciec na drugi koniec miasta.

Jej dłonie odgarnęły włosy z jego bladej, przerażająco przystojnej twarzy i zatrzymały się na jego karku. Zabawne, że w tamtym momencie, unoszeni falą pożądania i pragnienia, nadal doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że wystarczył jeden szybki ruch, by pozbawić tego drugiego życia.

– Val – wymruczała, gdy jego czarne, błyszczące w przyćmionym świetle oczy opadły na jej usta, które od ostatnich kilku minut tak boleśnie zaniedbywał. – Na prawdę musiałeś wtedy zrujnować moje mieszkanie?

Roześmiał się jedynie, a jego oddech omiótł jej twarz. Lizbeth zdusiła w sobie prychnięcie zirytowania.

– Rozzłościłaś mnie – powiedział, jakby to było wystarczającym powodem, aby wywrócić czyjeś życie do góry nogami. – Bywam porywczy. Gdybym wiedział, że tak to się wszystko skończy, może zrujnowałbym je trochę wcześniej. Nie rozmawiajmy o tym teraz – dodał, a jego palce sprawnie rozprawiały się z guzikami koszuli, którą miała na sobie. – Nie jestem w nastroju na to, by rozmawiać na ten temat.

Liz nawet nie pamiętała, jak to się stało, że skończyła chowając się od kilku dni w jego mieszkaniu na Upper East Side. Przecież zaledwie kilka dni temu prawie zabił ją w jej własnej kamienicy, obiecując bolesną i brutalną śmierć przy kolejnym spotkaniu. Jego wyrażąjaca wtedy nienawiść twarz, w ogóle nie przypominała pochylającego się właśnie nad nią mężczyzny, zsuwającego z niej z namiaszczeniem śnieżnobiały materiał koszmarnie drogiej koszuli. Jego pełne wargi składaly delikatne pocałunki na jej obnażonych ramiomach i brzuchu. Nocna Łowczyni zamknęła oczy, zmuszając się do zachowania spokoju. Liczyła sekundy, a gdy traciła ich bieg, zaczynała liczyć od początku.

Kilka nocy temu, zaraz po koszmarnej rozmowie z Mistrzem, wiedziona rozpaczą i kompletną desperacją, zatoczyła się wprost do Inferno, wiedząc, że wyglądała jakby dostała lanie życia. W pół skulona, z twarzą pokrytą zaschniętą krwią i siniakami, porwała w dłonie zaprawione w magiczne pyłki drinki. Świecące w ciemności na niebiesko, aż krzyczały o uwagę, głosząc swoje nieme ostrzeżenie. Zignorowała je wtedy i wypiła jednym duszkiem.

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz