24. Opowieść o dwóch klątwach.

67 7 2
                                    

– Powinnaś ją po prostu odciąć – dotarł do niej głos Razora Black'a , którego postanowiła zignorować.

– Czy jak ją odetnę i później przyszyję, to będzie po klątwie? – spytała po chwili, przyglądając się swojej bladej dłoni, teraz ukrytej pod czarną, skórzaną rękawiczką. Im mniej osób wiedziało o jej naznaczeniu, tym lepiej. Jej dłoń odruchowo zacisnęła się w pięść. Uniosła powoli wzrok i pozwoliła, by długie włosy opadły jej na blade czoło.

– Nie – głos czarownika sprawił, że niezadowolona wydęła wargi w zamyśleniu.

– A jeśli odetnę ją i przyszyję po jakimś czasie, no wiesz, nie od razu? – czarownik już przestał liczyć razy, w których dyskutowali na ten temat. Nawet nie licząc tego konkretnego przypadku, dość często omawiał z Liz kwestię odcinania kończyn, nie ważne jak niepokojące by to nie było.

– Odpowiedź nadal brzmi: nie. Ręka musi zostać spalona.

Nocna Łowczyni odwróciła się za siebie, by spojrzeć prosto w twarz Razora. Jak zawsze patrzył na nią z góry, z twarzą wyrażającą tylko i wyłącznie pogardę. Nie było to dla niej zaskakujące. Patrzył tak na absolutnie każdego. Nie wiedziała, czy wiązało się to z jego długowiecznością i rzeczami, które został zmuszony doświadczyć, czy z jego szorstką i nieprzyjazną osobowością. Nigdy się nie uśmiechał, i wiedziała, że gdy moment ten kiedyś nastąpi, będzie to nie lada złowieszczym znakiem. Brała jednak za komplement fakt, iż czarownik po raz kolejny pojawił się na jej wezwanie. Oczywiście okazał swoje niezadowolenie, jednak stanął na schodach Metropolitan Museum dokładnie tak, jak go o to poprosiła w swojej ognistej wiadomości. Wielu odmawiał, jej jednak nigdy. Czy to sprawiało, że mu ufała? Oczywiście, że nie. Zjawił się, gdyż mógł coś z tego mieć. Utwierdzało ją to w tym, że był zamieszany w cześć jej własnych pogmatwanych spraw. Liczył, że uzyska od niej informacje, które mogą okazać się dla niego cenne. Niemalże uśmiechnęła się pod nosem. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że własną zachłannością zdradzał przed nią swoje motywy.

– A czy jesteś w stanie magią zastąpić moją dłoń czymś innym? – powiedziała lekko, tylko mu sie przyglądając. Nie ukrywała, że odnośnie jej naznaczonej dłoni, zaczęła już tracić po woli ostatnie nadzieje. Pomysły na rozwiązanie tej beznadziejnej sytuacji już dawno się jej skończyły.

Cieszyło to czarownika, zwłaszcza, że w ostatnich dniach na prawdę miał jej dość.

– Hakiem – powiedział Black, a w jego oczach zatańczyły złośliwe ogniki. – Miałabyś się czym podrapać po plecach. Albo sztyletem. W Twoim przypadku mogłoby się to okazać wyjątkowo użyteczne.

– Nie bądź niedorzeczny – dziewczyna prychnęła jak kotka i w pełni odwróciła się do niego twarzą. Z jej skóry prawie zniknęły wszelkie ślady po ostatnich wydarzeniach. Jedynie lekko zaczerwieniony łuk brwiowy i zadrapanie na policzku zdradzało, jak paskudnie została ostatnio podbita. – Nawet moja uroda nie pomoże gdy będę wymachiwała tym na prawo i lewo.

– Nie posądzałem cię o taki narcyzm.

– Narcyzm? – roześmiała się niewesoło. – Od kiedy chęć ocalenia kończyny jest narcystyczna?

– Tak długo jak dotyczy to Twojej kończyny.

Dziewczyna jedynie ponownie odwróciła się w stronę balustrady i po oparciu się na niej wygodnie łociami, spojrzała w dół wprost na niekończącą się falę odwiedzających. Sala wejściowa pękała tego dnia w szwach, a kasy, nawet jeśli upchnięte były w każdym kącie pomieszczenia, nie wystarczały by obsłużyć setki żądnych historii i sztuki ludzi.

Lizbeth była pewna, że po ostatnich wydarzeniach, do których doszło w MET, nie powinna zbliżać się do tego miejsca nawet o krok. Ostatnim razem odwiedzając to miejsce, zrujnowała kompletnie jedną z wystaw i nastraszyła na śmierć kilku bogu winnych archeologów i historyków. Nawet jeśli wiedziała, że nie pozostał po tej nocy ślad, a nikt z miających ją śmiertelników nie miał prawa jej nawet zauważyć, czuła na sobie wzrok tysiąca istnień. Każdej mijanej na obrazie twarzy. Każdej skamieliny i rzeźby. Wiedziała, że nie miała prawa tutaj wracać po tym, jak je zbeszcześciła. Musiała jednak. To było miejscem, w którym to wszystko się zaczęło. Miała wrażenie, że tylko tutaj może znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania, a było ich sporo. Czuła na plecach oddech Clave. Musiała jednak zaryzykować. Nie mogła pozwolić, by kierujące nią przeczucie ją zadręczyło. Musiała mieć absolutna pewność, że to miejsce nie miało przed nią już żadnych tajemnic.

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz