14. Starzy przyjaciele.

128 12 0
                                    

Po raz pierwszy w swoim życiu nie cieszył się na fakt, że Instytut tej nocy nie był kompletnie pusty. Nadal nie miał pojęcia jakim cudem udało im się ocalić własną skórę w starciu, w którym nie mieli prawa wygrać. Cała walka wydawała mu się wielką, rozmazaną chmurą krwi, potu i bólu. Gdy walczył zdarzało mu się to bardzo często. Instynkty Łowcy kompletnie przejmowały nad nim kontrolę, kierując jego ciałem niczym marionetką. Nigdy się temu nie opierał. Wiedział, że tym samym skazałby się na śmierć. Uczynił to jednak jeden jedyny raz, gdy w momencie eksplozji przyciągnął ciało tej obcej i kompletnie im wrogiej dziewczyny do swojej klatki piersiowej i osłonił ją własnym ciałem, jakby jej istnienie było o wiele cenniejsze od jego własnego. Ból z jakim wraz z nią runął na ziemię był oszałamiający. Przy każdym oddechu czuł jak rany na jego placach rozszarpują się w swoich granicach. Wszelkie szczątki pojazdu, w którym jeszcze sekundę wcześniej się znajdowali, eksplodowały na całą powierzchnię tunelu, a w tym w jego osłonięte jedynie skórzaną kurtką plecy. Trwałby w agonii przez parę dobrych minut, gdyby nie pogarszająca się wokół sytuacja. Demony otaczały ich kręgami, a leżąca pod nim dziewczyna, zszokowana jego poświęceniem, rzuciła się na ratunek jego przyjaciela, jakby wiedząc, że tylko w ten sposób jest w stanie odpłacić mu za jego dobroć.

Potem stracił ją z oczu, wraz ze wszystkim innym poza własnym oddechem, bólem i szałem walki. Nigdy nie planował się poddać. Chciał walczyć do samego końca, choćby miano go poćwiartować na paskudne kawałki, by powstrzymać go przed dalszym rozlewem krwi. Czuł na swoich plecach oddechy setki potworów. Krew moczyła jego całe ubranie, sprawiając, że ciążyło na jego zmęczonych i obolałych plecach i wiedział, że nie ma pojęcia jak wiele z niej należy do niego pomimo runów, które nałożył na swoją skórę wraz z dziewczyną, tym samym ratując swoje życie od paskudnej śmierci.

Wokół niego robiło się coraz ciemniej i zimniej i gdy jedyne co mu pozostało to liczyć sekundy dzielące go od ostatecznego odpoczynku, wszystko eksplodowało światłem. Zaledwie o kilka kroków od niego pojawił się portal, z którego wyskoczyły w ciemność dziesiątki starszych i o wiele bardziej doświadczonych od niego Łowców, w tym nawet jego odległa rodzina. W pewnym momencie dostrzegł nawet samego Jace'a Herondale'a i Clary Fray ale równie dobrze mógłby sobie to jedynie wyobrazić. Otoczyła go jasność rzucana przez serafickie miecze i wiedział głęboko w sobie, że jakimś cudem to przeżyje. Jakby czując dokładnie to samo u jego boku pojawił się kulejący Thomas, który spojrzał na niego z ulgą malującą się w jego zielonych oczach. Wiedział, że szukał go w tłumie tak samo, jak on poszukiwał go. Rudzielec spojrzał za niego ze złością wykrzywiającą jego pełne usta, co zmusiło go do obejrzenia się za siebie. Dziewczyna, która to wszystko na nich zrzuciła, biegła właśnie w stronę portalu otwartego przez stojącego obok Bazora Blacka. Nawet na niego nie spojrzała gdy rzuciła się w jego otchłanie, a ten nawet jej nie powstrzymał, tak samo jak kilku Łowców, którzy rzucili się za nią w pogoń. Nie znali jej. Ba. Nikt jej nie znał, a jakie coś jak niezarejestrowany Łowca po prostu nie istniało.

W momencie, w którym dziewczyna zniknęła w portalu, demony wokół nich się rozpierzchły. Prastary demon, który nimi dowodził, na którego rzuciła się blondynka, rozmył się w powietrzu, zabierając ze sobą najbardziej zażarte i okrutne ze swoich dług, pozostawiając garstkę Łowców z nadal imponujących rozmiarów armią, którą pomimo wszelkich niedogodności pokonali. Nie miał pojęcia kto posprzątał cały bałagan, do którego dopuścił. Został wysłany do Instytutu jako jeden z pierwszych z powodu swoich obrażeń. Przekraczając granicę portalu wiedział, że ten dzień się jeszcze nie skończył. Miał przed sobą godziny przesłuchań i kompletnie nie zaskoczyłby go fakt, gdyby zesłano by go do Miasta Kości, by dał swoje sprawozdanie dzierżąc Miecz Anioła w rękach. Nie ufano mu ani nikomu należącego do jego rodu. Jeśli istniała wcześniej jakakolwiek szansa na ocalenie jego rodziny i przywrócenie jej jemu, właśnie ją stracił. Gdy oczyszczano mu rany na placach nie wydał z siebie żadnego dźwięku, wiedząc, że ból jaki odczuwa w pełni mu się należy. 

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz