2 - 3.1

725 53 6
                                    

Słońce wzeszło na niebie szybciej, niż America się tego spodziewała. Jednak przez całą noc nie potrafiła zasnąć. Nie wiedziała, czy przez nieobecność przyjaciół, którzy mogli zginąć w każdym momencie, czy przez puste, zimne miejsce obok niej.

Odmawiała przyznania, że w ramionach Bellamy'ego spała jak dziecko. Żadnych koszmarów i przebudzeń.

Noc spędziła więc na szukaniu miejsca, z którego może zrobić swoją kryjówkę. Niestety udało jej się szybciej, niż na początku przypuszczała. Dlatego właśnie przez resztę nieprzespanej nocy nie potrafiła powstrzymać myśli o Xanie.

Była w potrzasku, kiedy pomagała Raven uporać się z pewnymi mechanicznymi zadaniami. Bowiem podeszła do niej strażniczka, każąc podążać blondynce jej śladami.

— Twój ojciec chce cię widzieć.

Wymieniła z przyjaciółką spojrzenia, zapewniając ją, że to nic wielkiego. Wiedziała jednak, że miała przejebane.

Kilka osób podążało za nią wzrokiem, lecz potem wracało do swoich prac.

Jej serce ścisnęło się boleśnie, czego nie dała po sobie poznać. Przekroczyli drzwi do Arki, a następnie udali się do jednych z pomieszczeń rady.

Drzwi zamknęły się za nią z cichym trzaskiem, przez co przełknęła szybko, unosząc brodę. Na pewno nie da po sobie poznać, że się bała albo, że miała coś wspólnego z czymkolwiek o co miał oskarżyć ją ojciec.

Dopiero po chwili zauważyła w pomieszczeniu Abby.

— Chciałeś mnie widzieć? — zapytała America, choć zabrzmiało to zbyt niepewnie. Zacisnęła więc zęby i uniosła brew, patrząc hardo w oczy Marcusa.

Jego twarz była nieprzenikniona, ale dostrzegła w jego oczach gniew i zawód.

— Dziękuję, Mitch — odezwał się tymczasowy kanclerz, kiwając głową do strażniczki. Kiedy wyszła, podszedł do Mer powoli. — Powiedz, że to nie ty.

— Nie ja, co? — zapytała ponownie blondynka, marszcząc brwi. Miała nadzieję, że udawanie głupiej jej się uda. Marcus jednak prychnął i pokręcił z dezaprobatą głową.

— I znowu wracamy do początku. A ty?! Jak mogłaś jej na to pozwolić?! — krzyknął zwracając się do lekarki. — Nie powinienem się dziwić. Na Arce też robiłaś, co chciałaś, nie zważając na konsekwencje!

— Robiłam, co musiałam — odparła Abby, unosząc głos. — I miałam rację. Tak jak teraz.

— Uzbroiłaś te dzieciaki! Wypuściłaś je z obozu! To poważne przestępstwa, Abby!

America przewróciła oczami, gdy podszedł do Gryffin, mierząc ją spojrzeniem.

— Dobra, dobra — wtrąciła, odpychając go nieco od kobiety. Sama ustawiła się między nimi. — Bo się jeszcze zmęczysz, Kane. A tak w ogóle, to Abby nie wypuściła ich i nie dała im broni. Ja to zrobiłam. Chcesz kogoś winić? Wiń mnie! A tu masz dowód. — Blondynka wyciągnęła kartę lekarki z kieszeni i rzuciła nią w swojego ojca, który nie zdążył jej złapać.

— Jak mogłaś?! Myślałem, że jasno się wyraziłem w naszej ostatniej rozmowie! Po tym, co spotkało Xana...! Jak mogłaś wysłać ich na rzeź i to jeszcze z naszą bronią?! Będziesz odpowiedzialna także za ich życia!

— MARCUSIE!

America miała grobową minę. Wiedziała, że nie było sensu się z nim kłócić, więc uniosła wysoko podbródek, sycząc:

— Pierdol się! Dawaj mi już tę karę i się ode mnie odwal! Kanclerzykiem zostałeś tylko dlatego, że Jaha postanowił was uratować, więc dalej! Ukarz mnie, póki jeszcze stopień ci na to pozwala!

𝐌𝐀𝐘 𝐖𝐄 𝐌𝐄𝐄𝐓 𝐀𝐆𝐀𝐈𝐍 | 𝐛𝐞𝐥𝐥𝐚𝐦𝐲Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz