1- 6.2

1.8K 123 34
                                    

Zanim America zdążyła zrobić krok poza obóz, ktoś krzyknął:

— Ej, ludzie, patrzcie!

Dziewczyna odwróciła się w stronę głosu ze zmarszczonymi brwiami. Niemo zapytała, o co może chodzić, nikt jednak nie udzielił jej odpowiedzi. Co poniektórzy wskazywali palcami w kierunku gwiazd, więc America, wiedziona potrzebą wiedzy, zwróciła głowę ku niebu. To co ujrzała zaparło jej dech w piersiach. Jakaś dziewczyna stwierdziła, że owe zjawisko było piękne; inna, że to spadające gwiazdy, więc niezwłocznie wypowiedziała życzenie. Ale America wiedziała. Zawiedli.

— Nie widzieli flar — jako pierwsza odezwła się Raven, która stanęła tuż obok Americi.

— To tylko deszcz meteorów — stwierdził Blake, patrząc po wszystkich sceptycznie.

— To nie meteoryty. — wtrąciła Clarke — To pogrzeb. Setki ciał wyrzucanych z Arki. Właśnie tak to wygląda od dołu.

Nastolatkowie zamarli. Rozglądali się po sobie, mając nadzieję, że ktokolwiek podważy słowa Gryffin.

Nadzieja matką głupich.

America sapnęła pod nosem z wściekłości, po czym ruszyła w stronę Blake'a, ale zatrzymały ją silne ramiona Finna. Bellamy zwrócił swoje czekoladowe tęczówki w jej stronę. Blondynka zaczęła się szarpać, a potem krzyknęła:

— Czy właśnie tyle było warte twoje życie, Blake?! — wyrwała się z uścisku przyjaciela. Nie miała zamiaru poprzestać na tych słowach i krzyczała dalej — Ponad trzysta niewinnych osób zginęło, bo ty...!

— Pomogłem znaleźć radio. — wtrącił, jakby to miało go usprawiedliwiedliwić.

Stało się zupełnie odwrotnie. America podeszła bliżej i z całej siły uderzyła go w klatkę piersiową swoimi dłońmi. Zapewne ten ruch nie zabolał go tak, jak tego chciała.

— Zaraz po tym jak je zniszczyłeś, nadęty dupku!

— Nie dotykaj mnie, kretynko!

— On to wie — powiedziała Clarke, przerywając tę małą bitwę słowną, a Mer łaskawie na nią spojrzała. — A teraz musi z tym żyć.

— I co? — sapnęła Kane, zaciskając dłonie w pięści. — Tak po prostu ujdzie mu to na sucho?!

— Zostanie ukarany, kiedy przybędą nasi rodzice. — zarządziła Gryffin, sprawiając, że America warkęła i ruszyła przed siebie, nie patrząc na nikogo.

Chwyciła w dłonie własnoręcznie zrobioną broń i podeszła do drzewa, słysząc za sobą głos Blake'a:

— Gdzieś tam jest moja siostra.

Dziewczyna zamachnęła się i z okrzykiem, przez który wszyscy spojrzeli na nią jak na wariatkę, uderzyła kijem o konar drzewa. Gwoździe wbiły się w korę, ale Kane szybko szarpnęła bronią, dzięki czemu mogła swobodnie oprzeć kij o swój bark.

Ten krótki moment słabości pozwolił jej zahamować łzy bezradności, cisnące jej się do oczu. Jakby jakiś dźwignia w jej głowie przestawiła się, i teraz była tylko wściekła. Z zaczerwienionymi policzkami skierowała się w stronę wyjścia z obozu, krzycząc przez ramię:

— Idziecie, czy stoicie jak te kołki w dupskach?

— To wariatka — warknął Blake, na co otrzymał odpowiedź od Raven:

— Dzięki niej jeszcze żyjesz, kretynie.

*

Była jedyną dziewczyną, ktora szła na poszukiwania Octavii. Nikt nie śmiał powiedzieć, że powinna wracać do garów, wiedząc, co może go czekać.

𝐌𝐀𝐘 𝐖𝐄 𝐌𝐄𝐄𝐓 𝐀𝐆𝐀𝐈𝐍 | 𝐛𝐞𝐥𝐥𝐚𝐦𝐲Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz