1 - 6.1

1.7K 109 24
                                    

Minęły godziny i mimo tego, że było późno, America nie potrafiła zasnąć nawet na sekundę. Xan grzecznie spał, lecz jasnowłosa szukała od jakiegoś czasu Octavii. Nigdzie jej nie było. Na początku myślała, że może... Właściwie to nie myślała. Pobyt Octavii wyleciał jej kompletnie z głowy. Była zbyt zajęta przylotem Raven, przejmowaniem się blondyneczką, Blake'em, czy Finem. O Octavii kompletnie nie myślała. Kiedy teraz tak na to patrzyła, to zdała sobie sprawę, że na Ziemi jest od niedawna, a już narobiła sobie wrogów i to nie takich, którzy nienawidzą jej przez Kane'a, tylko takich którzy zasługują na miano typowego arcywroga. Jeśli ludzie miewają arcywrogów, a jest to wielka rzadkość, to jest to konkretna osoba. W wypadku Americi są to, aż dwie osoby.

Po wystrzeleniu rac, wszyscy roszeszli się, idąc na spoczynek, ale Mer ciągle myślała o ludziach na Arce.

America starała się unikać przez ten czas Raven, wiedząc, że czeka ją rozmowa.

Kane...

Nie miała zamiaru rozmawiać ze swoją przyjaciółką na jego temat. Nie zasługiwał na to, żeby o nim rozmawiano. Nie zasługiwał na nic.

Blondynka rozgladala się po namiotach, cały czas mając nadzieję, że znajdzie w którymś z nich flirtującą Vi, ale tak nie było. Nieliczni Setkowicze siedzieli obok ogniska, więc America zaczęła pytać nawet kompletnie nieznane jej osoby o wiedzę, na temat pobytu Octavii. Niestety, bezskutecznie.

W końcu, zbyt zmęczona tym dniem, a do tego rozdrażniona niewiedzą, wpadła na idiotyczny pomysł.

Nie. Nie pójdę do niego. Nie i chuj. Już wolę szukać jej całą noc sama.

Kiedy odrzuciła ten plan, zauważyła Blake'a, który chodził od namiotu do namiotu, z pochodną w dłoni, zaglądając do nich, a następnie ze zmarszczonym czołem, mówiącym coś pod nosem.

Podeszła na bezpieczną odległość, by usłyszeć o czym rozmawia z, o zgrozo, Clarke:

— Nie śpisz? — zapytał, ale była pewna, że nie miał zamiaru z nią rozmawiać.

— Na Arce mogą w tej chwili konać setki ludzi, wiec nie. Nie śpię — odpowiedziała mu, wstając na nogi.

— Zauważą flary Raven — stwierdził, ale jego wzrok zdradzał co innego.

— Ta, radiostacjia byłaby lepsza — America zaczęła się do nich zbliżać, uważając by nie nadepnąć na coś, co zdradzi jej pozycje. Bellamy przez chwilę nic nie mówił, ale potem udawał, że tego usłyszał i zapytał szybko:

— Widziałaś Octavię? — zdawał się naprawdę zmartwiony, co nie uszło uwadze córki Kane'a.

— Nie... — odpowiedziała, a potem dodała lekceważąco — Ale to Octavia... Pewnie gania motylki. — wzruszyłam ramionami. Mer postanowiła się ujawnić. W tym momencie nie liczyła się wojna pomiędzy nimi, tylko życie Octavii. Naprawdę coś mogło jej grozić.

— Możesz mieć to gdzieś, Clarkey, ale Vi nie ma nigdzie — wtrąciła, przez co cała uwaga spadła na jej osobę. Bellamy skanował ją uważnie wzrokiem, a Gryffin przewróciła na nią oczami. Kane zacisnęła zęby, starając się nie zwracać na nią uwagi, co nie było łatwe — I zanim twoja głupota ponownie się uaktywni... nie, nie flirtuje z jakimś chłopakiem. — syknęła. Clarke spoważniała, a Blake oderwał wzrok od jasnowłosej i przeniósł go na lekareczkę.

— Sprawdzałem wszędzie — zaczął, zaciskając dłoń w pięść — Nie ma jej w obozie.

— To właśnie powiedziałam — Mer przewróciła oczami, ale została zignorowana.

— Dobra. Pomogę ci ją znaleźć — powiedziała. — Sprawdzimy jeszcze raz: ty w statku, a ja w namiocie.

— To nie ma sensu — straciła Mer — Tracimy czas. Zbierzmy ludzi i ruszajmy. Może się zgubiła.

— Jeśli okaże się, że Octavia jest gdzieś w obozie, zbieranie ludzi jest daremne. Sprawdźmy jeszcze raz.

Głupia suka.

America nie mogła nic więcej zdziałać, wiec usiadła zrezygnowana na pniu drzewa. Nie zwróciła uwagi na Blake'a, który rzucił jej spojrzenie przez ramię, a potem odszedł w głąb obozu.

Minęło może dziesięć minut odkąd Mer grzała się w cieple ogniska, kiedy dostrzegła czarnowłosego, który wrócił już z poszukiwań siostry, a z nim pare innych osób. America wstała i podeszła do chłopaka, tłumaczącego coś niewielkiemu tłumowi.

— Chodźcie tu wszyscy — zaczął kładąc pudło z różnego rodzaju bronią na ziemi.

— Znalazłeś coś, Panie-Mam-Wielkie-Ego? — rzuciła kąśliwie, zakładając ręce przed siebie.

— Nie mam czasu na twoje mądrości, księżniczko — warknął. America przewróciła oczami, ale złośliwy uśmiech nie opuszczał jej ust. Blake przemówił do ludzi — Mojej siostry nie ma już od dwunastu godzin. — rozejrzał się po nich i dodał z wyższością — Nie wracajcie bez niej.

— Taki miałam zamiar — Mer przepchnęła się obok niego i schyliła się po kij baseballowy, a następnie chwyciła gwoździe i młotek. Zaczęła wbijać gwoździe we wszystkie możliwe strony kija, a kiedy skończyła spojrzała na swoje dzieło z uwielbieniem i odwróciła się do Jaspera, obok którego stała, niestety, Sralk. — Czy teraz jestem godna dostania miana Negana? — uśmiechnęła się szeroko pomimo tego, że martwiła sie o Octavię.

Jasper otworzył wzeroko oczy i usta, a potem pokręcił głową.

— Jesteś jego kobiecym odzwierciedleniem.

— Kretynka... — na dźwięk głosu Blake'a odwróciła sie z prędkością światła w jego stronę. Czuła jak zalewa ją fala gorąca.

— Ssij dupę, Blake.

Powiedziała wrogim szeptem, czując jak ulatuje z niej powietrze, po czym odepchnęła go i ruszyła przed siebie.

— Poważnie, Kane? — usłyszała za sobą i nie zatrzymując sie odparła:

— Ja zawsze jestem poważna, kretynie.

*

Dzisiaj  trochę krócej...
i to po takim odstępie czasu...
Mam jednak nadzieję,
że nie macie mi tego za złe ;/
Proszę, powiedzcie:
czy ciągle kochacie Ami tak jak ja? :(

m.

𝐌𝐀𝐘 𝐖𝐄 𝐌𝐄𝐄𝐓 𝐀𝐆𝐀𝐈𝐍 | 𝐛𝐞𝐥𝐥𝐚𝐦𝐲Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz