Dla Sophie zwrot ,,Tu nie można wejść'' nie istniał

1.6K 85 2
                                    

13 lat później, 2015 rok, Czerwony Pokój

Była jedną z najlepszych. Walczyła do samego końca. Wydawało się, że nie czuje bólu, a jak już poczuła, oddawała dwa razy mocniej. Wybierano ją na najważniejsze misje. Biegle mówiła w czterech językach, bez przerwy ucząc się kolejnych. W balecie również była najlepsza. Potrafiła zrobić wszystkie figury baletowe. Odtwarzała nawet najtrudniejsze występy świata.

 Nie uśmiechała się. 

W Czerwonym Pokoju była za młoda na pełną kontrolę umysłu, więc tak naprawdę kontrolowała wszystko co robi, sama. Zdawała sobie z tego sprawę. Ruszała się bez niczyjej pomocy, tak jak inne wdowy w jej wieku, lub młodsze. Mimo to, zachowywała się czasem, jakby była pod czyjąś stałą kontrolą. Nie okazywała uczuć. Nie ruszało jej robienie krzywdy bądź śmierć. Co dziwne, nawet chciała to robić. Jedyna wstawała z łóżka bez myśli, że mogłoby być lepiej. Rzadko kiedy się odzywała. Właściwie to tylko na misjach, lub wieczorem do jednej ze swoich koleżanek z Pokoju.

Kazano jej trenować ze starszymi Wdowami, bo umiała już wszystko. 

- Moja drogie, macie misję - zwrócił się do Wdów Dreykov. - Krótką, ale ważną. W Nowym Yorku. Jest jeden facet, nazywa się Daniel Blank i musicie go wyeliminować. Zlecicie ze spadochronami na ziemię. Jeżeli ktoś wam przeszkodzi, wiecie co z nim zrobić. Daniel będzie siedzieć w swojej tajnej, podziemnej, wojskowej bazie. Napotkacie tam wiele strażników, więc będziecie miały co robić. Używają dosyć zaawansowanej broni, postarajcie się. Plan działania ustalcie sobie same. Z broni korzystajcie kiedy chcecie, ale pamiętajcie, żeby ją zabrać z miejsca zbrodni. Nikt ma o was nie wiedzieć. A teraz, powodzenia - powiedział,  a Wdowy wyskoczyły z latającej Czerwonej Sali. 

- Midge, będę potrzebować twojej pomocy - odezwała się Sophie do swojej koleżanki. - Że tak powiem, prywatna misja, ale nie chce żeby ktoś zauważył, że zniknęłam. W razie jakby ktoś zaczął coś podejrzewać, wymyślisz coś, żeby się odczepiły i mnie nie szukały?

Nastolatka była pewna, że przyjaciółka zacznie wypytywać o szczegóły, albo zacznie ją ostrzegać przed Dreykovem i tym, co może zrobić jak tylko się dowie. Co dziwne, taka rozmowa się nie odbyła. 

- Nie wierze, że prosisz mnie o pomoc, ale pewnie, pomogę. Tylko nie rób nic strasznie głupiego. Nie beze mnie - odpowiedziała Midge, po chwili namysłu. 

- Nic nie obiecuję. 

Wdowy zleciały już na miasto. Udały się w stronę wejścia do podziemnej bazy. Sophie jednak niezauważalnie odsunęła się od grupy i poszła w inny zakątek miasta. Weszła szybko do miejskiego sklepiku. Wzięła ciut za dużą bluzę z kapturem, sięgającą jej na wysokość końca pośladków, a rękawami mogła zakryć całe dłonie. Bluza była cała pudrowa różowa, zapinana na zamek. Weszła do przymierzalni, ubrała bluzę i wyszła małym oknem umieszczonym półtorej metra nad podłogą. Dalej już biegła. 

Po kilkunastu minutach biegu była już pod swoim celem - wieżą Avengers. Wtedy ogarnęła ją myśl, że zgłupiała i to na maksa. 

Przy drzwiach stało dwóch strażników. Była niedziela, więc mieli zakaz wpuszczania kogokolwiek, kto nie miał plakietki  z pozwoleniem na  wejście. Chciała ominąć facetów i po prostu wejść, ale zatrzymali ją mówiąc: Przepraszamy złotko, ale tutaj nie można wchodzić. Oho, pierwszy błąd. Dla Sophie zwrot ,,Tu nie można wejść" nie istniał. Położyła dłonie na ramionach strażników, zacisnęła i zrobiła salto, odpychając ich na chodnik. Wyrwała im krótkofalówki z pasków i zmiażdżyła je stając na nich. Mężczyźni próbowali ją złapać. Wzięli ją za nadgarstki, na co ona kopnęła ich kolanami w krocza. Podskoczyła do tyłu. Ręce strażników się wygięły. Gdy z bólu ją puścili, poraziła ich prądem dotykając ich szyj. Zrobiła to za pomocą broni, jaką Wdowy miały zawsze na rękach nad nadgarstkiem. Z powrotem padli na chodnik. Sophie weszła do budynku. W środku na parterze było sześć strażników. W trzech z nich, na powitanie, strzeliła swoją bronią z daleka, natychmiastowo ich powstrzymując przed jakimkolwiek ruchem. Inni dwaj podeszli do niej, przez co uderzyła ich łokciami w nosy, tak, że poleciała krew, odwróciła się przodem do nich, następnie uderzyła ich pięściami w szyję dwa razy. Na koniec kopnęła ich krótkofalówki, a oni przewrócili na podłogę. Został jeden. Pestka. Wyjęła zza bluzy, pod którą był pasek na broń, cichy pistolet i wycelowała w dłoń ostatniego z nich. Trzymał w niech swoją krótkofalówkę, więc przy okazji ją zniszczyła. Podeszła do faceta. Kopiąc go kolanem po klatce piersiowej, a na koniec przywalając pięścią w czoło. Zemdlał.
Weszła do windy. Otworzyła się w salonie w wierzy Avengers, gdzie Rogers, Romanoff, Barton, Banner i Maximoff siedzieli na kanapie śmiejąc się i pijąc piwo. Nie zauważyli, że ktoś wyszedł z winy.

Nie ma Starka, pomyślała Sophie. Trudno, trzeba improwizować.

Podeszła bliżej kanapy i stolika przy którym siedzieli. Dosiadła się na kanapie, a dopiero wtedy wszyscy zobaczyli, że ktoś przyszedł.

- No hej. Wiecie może gdzie znajdę niejakiego Tony'ego Starka? - odezwała się z uśmiechem na twarzy i słodkim, udawanym głosem.

Sophie: Spójrz mi w oczy || Marvel fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz