Umrzemy wtedy razem

420 26 16
                                    

Po około dwóch godzinach wszystkie kryształki zostały uprzątnięte i bezpiecznie schowane. Sophie wciąż ściskała maskę Spider-mana. Już nie płakała, ale chciała zostać w tym miejscu na zawsze. Miała nadzieję, że to tylko złudzenie i że chłopak zaraz powstanie jak Feniks z popiołu. 

Dziewczyna była już bardzo zmęczona. Powieki same jej się zamykały. Przechylała się trochę w lewo, potem w prawo. Maskę trzymała coraz słabiej.

- Sophie, minęły już dwie godziny. Nie chcesz wrócić do wieży? - zapytała Nat, która siedziała po jej prawie stronie.

-  Nie. Tu jest dobrze - powiedziała, kończąc wypowiedź ziewnięciem. 

- Rozumiemy, że jest Ci smutno, ale naprawdę, spędzenie nocy w magazynie nie jest dobrym pomysłem - dopowiedziała Wanda, siedząca po lewej stronie nastolatki. 

Nic nie odpowiedziała. Po pół godziny odeszły od niej i poszły w stronę statku Avengers. 

- Nie pójdzie, prawda? - zapytał Steve, gdy Natasha podeszła do niego.

- Nie. Dajmy jej czas - powiedziała Rosjanka.

- Ale minęło już... 

- Nie ważne ile minęło - wciął się Tony. - Jeżeli wam się gdzieś spieszy to lećcie. Ja z nią zostanę. Też jakoś nie mam ochoty nigdzie iść. 

Wszyscy to zrozumieli. Tony'emu naprawdę zależało na chłopaku. Uważał, że jak go trochę doszkoli i da mu więcej wsparcia, Spider-man będzie gotów samemu uratować świat. Szkoda tylko, że jemu nie udało się uratować Petera przed światem. 

Avengers odlecieli. Iron-man podszedł do dziewczyny. Patrzył na miejsce, w którym Peter zniknął. Coś tu się dla niego nie kleiło. Skąd on wiedział, gdzie jest Sophie? No i czemu maska została, a reszta zniknęła. W wieży sprawdzi gdzie jest teraz nadajnik jego kostiumu. Jeżeli nie działa, to znaczy, że to przed czym teraz stoi jest prawdą... 

Po dłuższej chwili namyśleń zauważył, że Sophie leży na podłodze i co jakiś czas zdarzy jej się zachrapać. Wziął ją na ręce i wyleciał z magazynu.

- Jezu, co ty robisz, postaw mnie na ziemi! - zaczęła krzyczeć, gdy tylko się obudziła w trakcie jego lotu.

- Nie krzycz. Zaraz będziemy na miejscu - powiedział. 

- Zdążę powiedzieć Ci mój testament, czy umrę szybciej? - zapytała z lekkim sarkazmem.

- Co ty byś niby na tym testamencie napisała? 

- Całą moją broń przepisuję Michelle! - krzyknęła, czując, że Stark przyśpiesza. - Zwolnij, bo zaraz Ci wyrwę to świecidełko z klaty.

- Umrzemy wtedy razem. Słodko. No chyba, że przeżyjesz upadek z tej wysokości. 

Dziewczyna się już nie odzywała. Ścisnęła maskę w dłoniach jeszcze mocniej po czym objęła zbroję Iron-mana, aby upewnić się, że nie spadnie. Tonu uśmiechnął się lekko. 

- Już jesteśmy - powiedział lądując na Wieży.

- Boże drogi, jak ty tak możesz robić codziennie? - zapytała odsuwając się od bohatera, który właśnie ściągał swoją zbroję. 

- Z mojej perspektywy jest bezpieczniej. No i muchy mi się nie wplątują we włosy - powiedział, wyciągając owady z jej rozczochranej fryzury. 

Nastolatka pognała do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżku. Maskę położyła na środku łóżka. 

- Musiałeś? Naprawdę, musiałeś? To mogłam być ja. Flirtowałbyś teraz z Liz albo układał Lego z Nedem - mówiła przez łzy do kawałka materiału. - Byłoby lepiej, jakbyś wtedy nie wskoczył. Dla wszystkich... 

Płakała przez chwilę. Położyła się na łóżku. 

- Steve, zrozum! - krzyczał Stark na Rogersa majstrując coś z Jarvisem. - Nie zostawię tego tak! Nie odpuszczę! Peter miał piętnaście lat. To moja wina, że zakochał się w Sophie, to moja wina, że wczuł się w to bycie superbohaterem, to wszystko jak zawsze moja wina! Ale może jednak żyje. Może śpi teraz w swoim łóżku, a my wszyscy myślimy, że już po nim!

- Tony! A co zrobisz, jak się okaże, że to co widziałeś było prawdą?

- Nie wiem. Nie wiem, po prostu nie wiem...

Steve odpuścił. Chciał jakoś uspokoić Starka, ale dla niego to było za wiele. On się z tym nie pogodzi. Zrobi wszystko, żeby znaleźć chociaż małą szanse, że on wciąż żyje. 

Zarwał całą noc. Szukał wszystkiego, co tylko wskazywało na sfałszowanie jego śmierci. Lokalizator, nagrania z maski, nagrania z kamer, obecność na jego dzienniku elektronicznym, wiadomości w internecie. Wszystko. Jarvisowi od nadmiaru zadań dawanych przez Starka zaczął przegrzewać się procesor. Około dziewiątej nad ranem Tony'emu udało się coś znaleźć. Może to nawet jakiś dowód.

Sophie w nocy śnił się Peter, ale w sumie lepiej to nazwać koszmarem. 

Szła z Peterem na lody. Ona zamówiła czekoladowe, on mango-śmietanka. Śmiali się, flirtowali. Usiedli na ławce w parku. Mieli się właśnie pocałować, gdy nagle Peter oberwał śmiercionośnym promieniem i tak jak kilka godzin temu - zniknął, zamienił się w proch.

Ned i Peter czytali komiksy na matmie, coś o Jokerze i Batmanie. Nauczyciel zauważył to, że nie zajmują się ,,królową nauk". Zabrał i komiks, po czym wyciągnął z kieszeni broń i Peter znowu umarł.

Ciocia May piekła babeczki. Sophie i Peter siedzieli na kanapie i oglądali kreskówki, żeby dziewczyna mogła nadrobić. Piekarnik zaczął się palić. Peter pobiegł do kuchni, a ktoś go wtedy popchnął i nastolatek wpadł na palący się piekarnik. 

Koszmarów był wiele więcej. W każdym z nich, Peter ostatecznie umierał. Sophie tak bardzo chciała się obudzić, ale nie mogła. 

Spider-man skakał na swoich sieciach tuż przed Białym Domem. Krzyczał coś, ale nic nie dało się zrozumieć. W pewnym momencie oberwał kulką prosto w serce. Zmarł na miejscu. Zabójca podszedł do trupa. Popatrzył na chłopak, a potem odwrócił się w stronę okna. W odbiciu widać było Sophie.

- To nie byłam ja! - krzyknęła zrywając się  do siedzącej pozycji na łóżku. Cała przepocona z szybko bijącym sercem spojrzała na maskę leżącą na brzegu łóżka. Jedna malutka łezka wyleciała jej z oka. Otworzyła szufladę w stoliku stojącym obok łóżka. Wyciągnęła z niej kolejną żyletkę. Miała ich tam okropnie dużo. Gdyby Peter zauważył je wcześniej już dawno by zniknęły. Różne ostrości, kształty, długości. A używała je tylko do jednego celu. 

Zrobiła pierwsze nacięcie. Nie zabolało. To było dla niej nic, w porównaniu do tego, co czuła w głębi serca, tą rozpacz, żal i stratę, nie zapominając o poczuciu winy. 

Rozpłakała się jeszcze bardziej. Straciła nad sobą jakąkolwiek kontrolę. Tyle emocji szarpało nią jednocześnie, że już nie wytrzymała. Jedno nacięcie, drugie, trzecie, czwarte, piąte, szóste... Nie robiła żadnej przerwy, nacięć robiło się coraz więcej. Zaczęła ciąć potem jeszcze w miejscu, gdzie zrobiła to już wcześniej. Postąpiła tak trzy razy, ale ból okazał się za mocny. Tego już nie zniosła. Rzuciła żyletkę w stronę drzwi, które w tym momencie otwierały się powoli. 


Sophie: Spójrz mi w oczy || Marvel fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz