Twój optymizm jest zabójczy

546 31 1
                                    

Wstała około siódmej nad ranem. Otwierając oczy zobaczyła kawałki szkła i krew. Była w łazience. Ostatnio potłukła tam duże lustro, a jego odłamki wciąż leżą na podłodze. Dziewczyna najwyraźniej pocięła się nimi w nocy ocierając się o nie. Czuła się przez to strasznie źle. Każde zacięcie z minuty na minutę bolało i szczypało coraz bardziej. Nawet pod skórą miała kawałki szkła. Była blada jak ściana. Próbowała wstać, ale nie czuła już nóg. Po kilkudziesięciu próbach udało jej się złapać za klamkę i otworzyć drzwi. Dalej przeszła pięciometrowy pokój cały czas podtrzymując się biurka i komód. Otworzyła drzwi. Wyszła na korytarz, na którym nie było nic do podparcia się. Padła na podłogę. Chciała krzyczeć, ale jedyne co wychodziło z jej ust to lekki szept. Pomyślała o doczołganiu się do windy, którą widziała kilku metrów od siebie. Niestety, z najmniejszym ruchem ból się tylko dwukrotnie zwiększał. Poddała się, czekając na pomoc. Zamknęła oczy.

Gdy je otworzyła, zobaczyła znajomy pokój - salę w szpitalnym piętrze. Na krzesełku siedział Tony, przy oknie stała Natasha, a prawą rękę opatrywał jej Bruce.

- Co się stało? - spytała po chwili od przebudzenia się.

- Dzięki Bogu, że żyjesz, bałem się, że się wykrwawisz - powiedział pośpiesznie Tony, wstając z krzesła i siadając na łóżku szpitalnym. Sophie nawet na niego nie spojrzała.

- Bruce, Natasha? 

- Wanda chciała zajść do Ciebie do pokoju pożyczyć jakąś książkę, ale zastała Ciebie leżącą na korytarzu w dosyć... ciężkim stanie? Więc to ty powinnaś nam powiedzieć co się stało - powiedział Banner.

- Eee... Sama nie do końca pamiętam. Wczoraj wróciłam do pokoju chwilę po tym, jak Nat do mnie przyszła na chwilę, a potem nie wiem... Obudziłam się rano w łazience i wyczołgałam się na korytarz, żeby do Ciebie pójść, bo widziałam i czułam, że się wykrwawiam. 

- No dobra, ale o co chodzi z tym szkłem? - dopytywała Romanoff.

- Jakiś czas temu je potłukłam, więc znając życie jak zasnęłam w łazience to musiałam się porozcinać.

- Dlaczego pobiłaś lustro i nic nie powiedziałaś? - spytał Stark. Sophie spojrzała się na niego. Był spocony i cały blady, oczy miał na nią wystrzelone, jakby zobaczył ducha.

- Pytasz się o to bo kilkanaście dolarów poszło w błoto? Zbiłam je, bo byłam zła. Nie panowałam nad sobą. Rzadko kiedy okazywałam emocje, nie wiem jak sobie z nimi radzić. Zostaną blizny? - wróciła do rozmowy z Bannerem.

- Całkiem możliwe. Na niektórych rozcięciach musisz mieć szef. Właściwie to tylko na lewym ramieniu i na prawym udzie, od dołu.

- Boże...

Minęło ze trzydzieści godzin i dziewczyna mogła wrócić do pokoju. Ona jednak dla bezpieczeństwa wolała spędzić jeszcze jedną noc na szpitalnym piętrze. Wiedziała już, że świeże szwy mogą popękać. 

Przez cały ten czas Wanda z nią siedziała. Rozmawiały o jakiś głupotach. Strasznie się przestraszyła, gdy zobaczyła Sophie w takim stanie. Niby wiele już widziała, ale to... Nie chciała, aby kolejna osoba z nią związana umarła. Mimo, że dziewczyna zazwyczaj rozmawiała z Natashą, Wanda i tak wiele o niej wiedziała, ufała jej, a dla niej pewność zaufania była najważniejsza. 

O siedemnastej Wanda przeniosła nastolatkę za pomocą czarów do jej pokoju.

- Wpadnę do Ciebie rano. Wszystko masz już posprzątane. Ustaliliśmy, że póki co nie będziesz miała lustra, tak wiesz, awaryjnie. Nie przeszkadza Ci jego brak, prawda?

- Nie, jest okej, dzięki.

Gdy Wanda wyszła, Sophie podeszła do okna. Po chwili patrzenia zauważyła, że na tym samy dachu, co wczoraj, siedział Spider-man. Zapewne na nią czekał, liczył, że dzisiaj też tam będzie. Chciała do niego pójść, a raczej znowu na dach i z nim porozmawiać, ale za bardzo ją wszystko bolało, po za tym kropiło. Jak on może siedzieć na tym dachu, skoro zaczyna padać? Zaraz.. Deszcz... Nastolatka szybko włączyła jeden z laptopów i włączyła internet. Na dzisiaj zapowiadali... burzę. Świetnie. Burza. Znowu będą te koszmary i cierpienie, lęk i brak poczucia, że jest silna i w stanie stawić czoło wszystkiemu. Ale tym razem będzie gorzej. Nie będzie przy niej innych Wdów, które również dzielą jej lęk. Własnie! Miała je odwiedzić. 

Przebrała się w dresy i czarny top i poszła na szpitalne piętro. Bruce zaprowadził ją do Midge i Lea'i. 

- Sophie, jesteś martwa! - zagroziła Lea, zanim Sophie zdążyła się przywitać.

- Właśnie cudem udało mi się przeżyć, tak samo jak wam. 

- Ten cały Banner szybko zareagował z innymi lekarzami. Co prawda wciąż nie możemy wstawać, ale nie jest źle, przynajmniej można spać - odpowiedziała Midge.

- Dziewczyny, tęskniłam za wami. Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej. No i że was... postrzeliłam...

- Sophie, błagam, ja ci jestem nawet wdzięczna! - krzyknęła Lea. - Wybawiłaś nas. Fakt, bolało i nie możemy się teraz ruszać oraz miałam przebite jelito na wylot, aleeeee...

- Twój optymizm jest zabójczy.

- Nie mów tak, bo to by oznaczało, że powinnam umrzeć i pozabijać wszystkich dookoła w wieku sześciu lat - zaczęły się śmiać. - Wracając, dziękuje Ci. Gdyby nie ty, nie leżałabym teraz z dala od Dreykov'a i ogólnie Czerwonej Sali. Nie mogę wstawać, ale po co mi wstawanie, skoro nie muszę teraz dla nikogo walczyć. Jak tylko nam wszystko przejdzie, myślę, że zaczniemy życie od nowa. Podobno mam rodziców, może ich znajdę... 

- Będę trzymać kciuki. A ty, Midge?

- Wszystko się będzie długo goić. Jakim cudem tak dobrze wycelowałaś bez chwili zastanowienia się? Ale co do przyszłości... Kto wie? Mój ojciec siedzi za kratami, a matka nie żyje, także nie mam planów. Chociaż... Marzy mi się praca w kwiaciarni. 

- W kwiaciarni? Proszę Cię - zaśmiała się Sophie.

- A twoje plany? - spytała Lea. - Jakieś lepsze, bardziej ambitne?

- W sumie to... Nie myślałam nad tym jeszcze - dziewczyny spojrzały się na nią unosząc jedną brew. - No co? Jakoś nie to chodziło mi po głowie.

- Poznałaś kogoś? Przystojny? A może przystojna?

- Po pierwsze kobieta nie może być przystojna, jak już to ładna czy coś. Po drugie, bardziej chodziło mi o to, że miałam wiele innych rzeczy do rozmyślań. A po trzecie, to może... Może ktoś jest.

- Uuuu, gadaj - powiedziały w tym samym czasie. 

- Nie ma co, na prawdę.

- Słuchaj no, nam się nigdzie nie spieszy, prawda Lea?

- Prawda. No więc, mów, kto to.

- Boże... No dobra, niech wam będzie... Stark zapisał mnie do szkoły, było mi to potrzebne do misji. No i trafiłam do klasy z takimi jednym Peterem. Nie wiem właściwie, czy on mi wpadł w oko, czy co, ale bardzo fajnie mi się z nim rozmawia. Ostatnio gadaliśmy całe po południe, jak siedziałam sobie na dachu. Ale powiem wam, jest taki przystojny. 

- Zaraz, siedzieliście razem na dachu?

- Nie. Ja siedziałam na dachu tego wieżowca, a on na dachu jakiegoś innego budynku. Włamałam się mu do słuchawki i mikrofonu i gadaliśmy razem.

- Też chodzi po dachach z nudów? Trafił swój na swego.

- Właściwie to on jest superbohaterem. Ale nic wam więcej nie zdradzę.

Dziewczyny gadały jeszcze przez kilka godzin. Midge zasnęła, więc Sophie poszła, żeby jej nie przeszkadzać. W swoim pokoju przebrała się w piżamę. Wzięła książkę i usiadła na łóżku. Miała się brać za czytanie, ale usłyszała, jak grube krople obijają się o okno, a wiatr szaleje na dworze. No tak, dzisiaj burza. 

Sophie: Spójrz mi w oczy || Marvel fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz