A raczej wspomnienie...

591 32 4
                                    

Linka wyciągała ją powoli z rzeki. Uderzyła żołądkiem o krawędź betonowego przejścia i zaczęła wypluwać wodę. Wyciągnęła się całkiem i położyła na plecach. Strasznie bolał ją brzuch. 

- O mój Boże... - stęknęła - Nigdy więcej. 

Czuła się bardzo źle. Zamknęła oczy, pokaszlała chwilę i przeklinała Starka w myślach jeszcze kilka razy, a potem zasnęła, mimo, że nie czuła się zmęczona. 

Po kilku godzinach obudził ją dźwięk zbliżającego się statku. Natychmiast podniosła się do siedzącej pozycji trzymając się za brzuch i rozglądała się co się dzieje. Nad jej głową otwierał się most. Po jakimś czasie zrozumiała, że już noc. Niebo było tak ciemne jak nigdy, prawie czarne, a gwiazdy pojawiały się i znikały bardzo szybko. Na statku nie było już nikogo, po za czteroosobową załogą. Dziewczyna wstała więc szybko i po schodach, które były kawałek dalej weszła z powrotem na most. Na początku nie wiedziała w którą stronę ma iść, straciła orientację w terenie, ale po lewej stronie zobaczyła ogromną literę ,,A", która lśniła mocniej niż uliczne lampy, więc musiała być to wieża Avengers. Nie chciała się spieszyć. Mimo, że była cała zziębnięta, mokra, a nogi jej się trzęsły przez co ledwo stała i tak szła. Kilka tramwajów jeździło po mieście, ale po autobusach nie było śladu, czyli było po północy. W tamtych okolicach autobusy jeździły tylko od piątej do północy. 

Do budynku dotarła po ponad godzinie drogi. Była okropnie zmęczona. Nie chciała wchodzić do budynku. Wolałaby zostać na dworze, choć było bardzo zimno. Nie chciała widzieć Starka. Nie chciała oglądać tych wszystkich ludzi, którzy mu pomagają. Nie chciała spędzić kolejnego dnia w tym przeklętym wieżowcu. Stała przed drzwiami wejściowymi i patrzyła się na wyższe okna. 

- Może panią zaprowadzić do pokoju? - spytał ochroniarz, który dopiero co wyłonił się ze środka.

- Nie dziękuje, ja tutaj nie idę - odpowiedziała i poszła w inną stronę.

- Ale panno Robitallie! Pan Stark prosił aby...

- Nie znam nikogo takiego. Idę! - odkrzyknęła, a ochroniarz zaczął iść w jej stronę. Zauważyła go, więc jak gdyby nigdy nic wskoczyła na dach jakiegoś Czerwonego Audi i usiadła na nim. Kierowca był najwyraźniej zmęczony, bo nawet się nie zorientował. 

Sophie zeskoczyła z samochodu dziesięć przecznic od Wieży. Weszła do jakiegoś budynku i usiadła na klatce. Położyła się na półpiętrze i już miała zasypiać, gdy ktoś otworzył drzwi do mieszkania i poraził ją w twarz ostrym światłem.

- Boże drogie dziecko! - krzyknęła przerażona otyła kobieta. - Co ty tu robisz? Usłyszałam, że ktoś wchodzi do klatki, ale o tej godzinie, bałam się, ze to włamywacz. 

- Ja... - odezwała się dziewczyna patrząc na kobietę.

- Zaraz, chwileczkę? Masz fioletowe oczy. Czy ty jesteś córką tej kelnerki Robitallie co... - kobieta zatrzymała się na chwilę. Nie chciała mówić o samobójstwie jej matki, jeżeli to w ogóle była ona.

- Popełniła samobójstwo? Nie wiem czy była kelnerką, ale mam tak na nazwisko - odpowiedziała ze zdziwieniem.

- Wejdź proszę do mnie, nie możesz tu tak siedzieć. 

Po chwili Sophie leżała na kanapie przykrytej cienkim zielonym kocem. Salon był urządzony w ciemnym, nowoczesnym stylu, ale tylko on. Reszta domu była dosyć komunistyczna. 

Dziewczyna powiedziała kobiecie, że pokłóciła się z tatą, a potem wpadła do rzeki i zasnęła pod mostem. 

- Jejciu, Ci przybrani ojcowie - powiedziała. Sophie na początku chciała wytłumaczyć, że to jej prawdziwy tata, ale chyba jednak wolała zostać przy tej wersji. - Wiesz, poznałam Cię, bo to ja Cię znalazłam, gdy twoja mama... No wiesz... - przerwała na dłuższą chwilę. - Takich rzeczy się nie zapomina. Biedulka. Nalać Ci zupy? Ugotowałam dzisiaj pyszny żurek, aż sama jestem pod wrażeniem.

- Nie dziękuje, póki co nie mam ochoty na nic do jedzenia. - odpowiedziała ze sztucznym uśmiechem.

- No dobrze, jak wolisz. W razie czego to mnie budź, mam sypialnie za tamtymi drzwiami. Przeczekaj tutaj noc, rano coś wymyślimy.  Koc leży obok kanapy. Dobranoc.

Sophie wzięła koc i położyła na siebie. Spojrzała na zegarek stojący na komodzie. Wyświetlał godzinę 2:46. Nastolatka zastanawiała się przez chwilę, czy to na pewno bezpieczne. Co ją podkusiło żeby zostać. Mogła uciec i zdać się sama na siebie, zamiast nocować u obcej kobiety. Co jeżeli ona też była jakimś mordercą? Odrzuciła ten pomysł i zasnęła. Znowu. 

Ktoś w nią strzelał. Najpierw w jedno ramię, potem w drugie, następnie słyszała śmiechy. Oczy miała przewiązane czarną opaską. Czuła spływającą ciepłą krew po jej rękach. Zacisnęła mocno usta. Chwilę została w sali sama. Chciała zdjąć opaskę, ale przez rany nie mogła. Ze stresu wciągała coraz mocniej brzuch, przez co na chwilę straciła dech. 

- Złotko, nie stresuj się, nic Ci przecież nie zrobimy - odezwał się jakiś facet, a potem usłyszała wręcz diabelski śmiech. Potem jakiś mężczyzna zdjął jej opaskę. Oczu nie miała zapłakanych, jedynie pod nimi pojawiły się sine ślady po zmęczeniu. Facet nie wydawał się stary. Może nawet na odwrót. Był bez koszulki. Włosy sięgały mu do ramion. A propo ramion... Jedno z nich aż do końca dłoni było... Metalowe? Na początku nawet wydawało jej się to fajne. Halo, to metalowa ręka, to czaderskie! Ale zmieniła swoje zdanie w momencie, gdy owa cudowna ręka zacisnęła dłoń na jej szyi. Dziewczyna nie mogła nabrać oddechu, po chwili padła.

Sophie spadła z kanapy. Była cała mokra, ale tym razem od potu. Ten sen był okropny. A raczej wspomnienie... Według zegara była 5:58. Sophie po koszmarze odechciało się spać, miała nawet wrażenie, że wszystko już jej przeszło. Nie chciała więc siedzieć w domu obcej kobiety przez kilka następnych godzin. Na lodówce zobaczyła, że wisi tam pusty notatnik na magnes. Wzięła długopis leżący na stole i napisała:

Dziękuje za pomocą, ale już idę. Niech się pani nie martwi, dam sobie radę.

Nastolatka wyszła przez okno w salonie. Kobieta mieszkała na pierwszym piętrze, więc wyskoczenie z niego nie było trudne. Kilka facetów gapiło się na nią przez jakiś czas, a potem jeden z nich krzyknął:

- Ej mała! Pokaż cycki! - Sophie odwróciła się w ich stronę, a oni zaczęli się śmiać. Najgorsze jest to, że nie wyglądali na pijanych, co oznacza, że powiedzieli to z pełną świadomością.

- Przykro mi panowie, ale nie jestem jeszcze pełnoletnia, także nie biorę za siebie pełnej odpowiedzialności. O zgodę zapytajcie się mojego tatę, jeżeli tak wam zależy. Nie radzę jednak, bo tego typu odzywki mogą zostać uznane jako próba gwałtu, co dla was nie skończy się kolejnym siedzeniem pod blokiem w środku nocy, a raczej siedzeniu w celi przez... No nie wiem ile lat, zależy do czego sytuacja doszła. Zastanówcie się jeszcze raz, co mam pokazać? 

Po tych słowach mężczyźni zamilkli. Nie patrzeli się ani na nią, ani na siebie na wzajem. Jeden z nich po prostu wstał i poszedł do domu. Ona odwróciła się z powrotem i poszła dalej. Chodziła po mieście przez pół godziny, po różnych ulicach, nawet nie patrzyła gdzie. Wciąż jej było zimno, zaczęła się trząść, kaszleć i smarkać. Na jej szczęście i pech jednocześnie znalazła się pod wieżą Avengers.

- Widzę, że się jednak panienka namyśliła - Sophie usłyszała głos Starka za sobą. Odwróciła się. Stał w zwykłej piżamie i kapciach w jednorożce. Kopnęła go w kroczę, czując, że zaraz upadnie na chodnik, do czego nie chciała, aby doszło. Spojrzała się na niego, po czym weszła do budynku. Otworzyła szklane drzwi z taką siłą, że gdy się zamykały ich prawa część lekko popękała. Nastolatka znalazła się w windzie, a potem w swoim pokoju.

Sophie: Spójrz mi w oczy || Marvel fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz