Hermionie nie udało się zmrużyć oka choćby na krótką chwilę.
Ginny dość szybko się rozkleiła, a Hermiona po prostu kołysała nią w przód i w tył, gładząc po rudych włosach, aż dziewczyna stała się zbyt wyczerpana, by utrzymać się w stanie przytomności. Hermiona wiedziała, że Molly pocieszała córkę w podobny sposób, więc spędziła większość nocy rozmyślając o własnych rodzicach i o tym, jak bardzo za nimi tęskniła. Jej znużony mózg w naturalny sposób zawędrował do myśli o Harrym i Ronie, by końcu dotrzeć do Malfoya.
Na swoją obronę miała to, że nie sposób było nie myśleć o tym chłodnym w obejściu gościu w jej dormitorium, kiedy zawsze tam był, chociaż ostatnio wydawał się nieco łagodniejszy w jej napiętych myślach. Pomimo swojej arogancji, uprzedzeń i całej reszty skomplikowanych wad, Malfoy był z pewnością bardziej znośny niż wcześniej. Przyłapała się nawet na tym, że ostatnio – oczywiście przypadkowo – wychodziła do biblioteki nieco później niż zwykle, tylko po to, żeby móc spędzić więcej czasu w jego towarzystwie. Wszystko to oczywiście służyło celowi pilnej obserwacji; McGonagall poprosiła Hermionę, by ta miała na niego oko, więc uznała za nieco fascynujące, że ma okazję być świadkiem tych wszystkich subtelnych zmian.
Poza tym dobrze było znów mieć wokół siebie jakąś stałą męską obecność, nawet jeśli wymuszoną, a wspomniany samiec był palantem.
Mimo to obserwowanie, jak chłopak przystosowuje się do otoczenia i do niej, było tak intrygujące, że potajemnie rzuciła sobie wyzwanie, by wpłynąć na niego najlepiej, jak tylko potrafiła. Hermiona była prawie pewna, że gdyby zdołała przełamać jego kolosalne uprzedzenia, życie z nim może nie byłoby aż tak złe.
Ale mogłoby być też totalnie na odwrót. Jej gryfoński optymizm mógł czasami dawać w kość, ale i tak by spróbowała; choćby po to, by wymazać słowo szlama z jego słownika.
Niedobór snu wyraźnie zaczynał mieszać jej w głowie, a rzut oka na zegar pozwolił odkryć, że jest już wpół do szóstej rano. Sprawdziła, czy Ginny jest całkowicie pogrążona we śnie, po czym ostrożnie odsunęła ją na bok, sięgając brzegiem rękawa, by otrzepać kilka zabłąkanych łez z twarzy przyjaciółki. Hermiona w milczeniu podeszła do biurka rudowłosej i nabazgrała krótką notatkę, przepraszając za odejście i wyjaśniając, że potrzebowała odpoczynku.
Z ostatnim, smutnym, pożegnalnym spojrzeniem rzuconym w stronę Ginny, Hermiona cicho wymknęła się ze swoich dawnych dormitoriów i powędrowała opustoszałymi korytarzami z powrotem do swojego obecnego lokum. Oba miejsca dzielił raczej krótki dystans, ale jej kroki były powolne i zamyślone, gdy po raz kolejny zauważyła, jak martwy wydaje się obecnie Hogwart. Korytarze wciąż wydawały się szare i ponure od bladego zimowego światła i było za wcześnie, aby ktokolwiek już wstał, szczególnie w sobotę, ale zawsze uwielbiała Hogwart za to jego ciepło i pełne życia poruszenie. Teraz każda cegła wydawała się ciemniejsza, pokoje zimniejsze, a cały Zamek wypełniała atmosfera rodem z cmentarza.
To było przerażające porównanie... takie, które nieustannie przypominało jej o tym, jak ponure było wszystko dookoła. W poniedziałek miał być pierwszy listopada. Tego dnia minie kolejny miesiąc od śmierci Dumbledore'a. Pół roku, a mimo to jej sercem wciąż targał gorzki żal.
Z niespokojnym westchnieniem wymamrotała hasło do dormitorium, ale drzwi nie otworzyły się do końca. Zmarszczyła brwi i naparła na nie, czując opór z drugiej strony. Wślizgnęła się bokiem i natychmiast potknęła się o coś; coś dużego, co sprawiło, że upadła na podłogę z zaskoczonym westchnieniem. Prychając z frustracji, odrzuciła włosy z twarzy i zerknęła przez ramię, a jej oczy rozszerzyły się, gdy zauważyła, co, lub raczej kto, stanowił dla niej przeszkodę.
CZYTASZ
[T] Izolacja | Isolation | Dramione
FanfictionNie może opuścić pokoju. Jej pokoju. I to wszystko wina Zakonu. Skazanie go na życie w małej przestrzeni, mając do towarzystwa jedynie szlamę, z pewnością będzie coś kosztować. Zapewne zdrowie psychiczne. A może i nie. - Proszę bardzo - splunęła...