Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Sanders Bohlke - The Weight of Us, Aqualung - I Fall, D-side - Real World
_____
Draco gapił się na Lunę Lovegood, jakby dziewczyna właśnie przepowiedziała mu dzień, w którym miał umrzeć. Pozornie niewinna blondynka przeniosła wzrok z Blaise'a na niego i lekko wygięła usta w uśmiechu, który nagle wydawał się przemyślany i intuicyjny, jakby przejrzała jego umysł, zachowując dla siebie wszystkie jego sekrety. A potem zamrugała i odwróciła się do nich plecami, leniwie obmywając ręce w zlewie i nucąc coś pod nosem, znów będąc tą dziwaczną dziewczyną, którą pamiętał.
Blondyn przeniósł swoje zdumione spojrzenie na Blaise'a, którego twarz nosiła na sobie subtelny uśmieszek, jakby wiedział o wiele więcej, niż można by sądzić. Draco zmarszczył brwi i odważył się spojrzeć na Teo, spodziewając się zobaczyć podobny wyraz zarozumiałej wszechwiedzy, ale chłopak wyglądał na równie zdezorientowanego, jak czuł się on sam.
— O co ci chodzi, Lovegood? — zapytał Teo przez ramię.
— O nic — odpowiedziała pogodnie.
Teo uniósł ciemną brew.
— Wygląda na to, że znowu ma jeden ze swoich dziwacznych odpałów — wymamrotał, a jego głowa podskoczyła do przodu, gdy Blaise mocno uderzył go z otwartej dłoni w potylicę. — Ała! Co do diabła...
— Uważaj na to co mówisz — ostrzegł go cicho przyjaciel. — Jesteś takim pyskatym kutasem...
— Czasami trzeba mieć poczucie humoru, słoneczko...
— Przysięgam na grób Salazara, Teo...
— Zamierzałam zacząć robić pranie — oznajmiła Luna i Draco ponownie zauważył, jak zaciśnięte mięśnie na twarzy Blaise'a lekko się rozluźniają. — Czy któryś z was mógłby mi pomóc? Przydałaby mi się dodatkowa para rąk.
— Przepraszam, Lovegood — wzruszył ramionami Teo, kiwając głową w stronę Draco. — Jesteśmy w trakcie czegoś...
— Teo, idź i pomóż Lunie — przerwał mu Blaise. — Chcę porozmawiać z Malfoyem sam na sam.
— Co? Dlaczego, do diabła, miałbyś...
— Bo działasz mi na nerwy, więc równie dobrze mógłbyś zrobić coś pożytecznego — burknął, przechylając głowę i krótko zerkając na Lunę, z niemal przepraszającym drgnięciem ust. — Mówię poważnie, Teo. Daj mi godzinę, a potem będziesz mógł męczyć Malfoya, ile tylko zechcesz...
— Ale Blaise...
— Teo, przestań narzekać jak jakiś pierwszoroczny Puchon — ostrzegł go przyjaciel. — Albo pójdziesz i pomożesz Lunie, albo każę Andromedzie ponownie skonfiskować ci różdżkę.
Teo rzucił Blaise'owi gniewne spojrzenie i warknął, uderzając dłońmi w stół i gniewnie opuszczając swoje miejsce z przeszywającym piskiem krzesła, mamrotając pod nosem serię przekleństw.
— Jedna godzina — wycedził, kierując się w stronę drzwi. — I przypomnij mi, żebym później napluł ci do obiadu za bycie takim palantem. Chodź, Lovegood.
— Dlaczego miałbyś mu przypominać, żeby splunął ci do jedzenia? — zapytała Luna, szykując się do podążania za chłopakiem. — Wydaje mi się, że to całkiem głupie.
— On mówi dużo głupot — wymamrotał Blaise, sięgając palcami do jej przedramienia, zanim przemknęła obok. — Jeśli zacznie coś odwalać, to go spetryfikuj, a potem zamknij w szafie czy coś w tym stylu, a ja sam się nim później zajmę.
CZYTASZ
[T] Izolacja | Isolation | Dramione
FanfictionNie może opuścić pokoju. Jej pokoju. I to wszystko wina Zakonu. Skazanie go na życie w małej przestrzeni, mając do towarzystwa jedynie szlamę, z pewnością będzie coś kosztować. Zapewne zdrowie psychiczne. A może i nie. - Proszę bardzo - splunęła...