Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Ingrid Michaelson - Morning Lullabies, Kent - 747
_____
— Draco?
— Hm?
— Czy pomożesz mi zmyć krew z włosów?
***
Burzliwa pogoda i niespokojne ruchy Draco obudziły Hermionę, po czym ostrożnie wyjęła ona rękę spod torsu chłopaka.
Musiała opleść go w nocy swoimi ramionami, ale ignorując tępy ból w łokciu skradła porankowi kilka krótkich minut, by móc przyjrzeć się jego nieświadomej twarzy. Wzburzony jęk wyrwał mu się z gardła, gdy próbował oprzeć się w snach destrukcyjnym demonom swojej podświadomości, a Hermiona postanowiła zostać i spróbować je przegonić. Podnosząc rękę, wygładziła palcami zmarszczki na jego twarzy, a jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, gdy chłopak natychmiast uspokoił się pod jej dotykiem.
Był taki piękny. Nieświadomy jej spojrzenia, które go podziwiało. Delikatnie muskała go palcami; od dumnych krzywizn ust, po blond brwi i każdy centymetr mlecznej skóry pomiędzy nimi. Po chwili jej ruchy przeniosły się na jego włosy, ledwo rozczochrane snem, a jej paznokcie skręcały leniwie jego blade kosmyki. Mógł być tego nieświadomy, ale ta ostrość, która niegdyś znaczyła jego osobę, zanikła. W środku i na zewnątrz. A zauważenie tej różnicy sprawiło, że serce Hermiony zadrżało.
Uderzyła ją wtedy pewna świadomość.
Twardy jak grzmot i miękki jak kołysanka.
Zakochiwała się.
Jeszcze nie miłość, ale powolne scalanie.
Jej usta rozchyliły się w cichym westchnieniu i cofnęła zaciekawioną dłoń. To było niewłaściwe, by mieć takie romantyczne wyobrażenia, kiedy ranni i umierający znajdowali się zaledwie kilka korytarzy dalej. Czy wśród gwałtownych fal zbliżającej się wojny było w ogóle miejsce na miłość? Kręcąc głową i pospiesznie zostawiając go samego w łóżku, skarciła się za mylenie swoich priorytetów.
Były rzeczy, które musiała zrobić.
Miłość musiała poczekać.
***
Jego sen był prosty; ani niejasny, ani nie zniekształcony zbędnymi metaforami lub zagadkami.
Stał w ciemnym i zwyczajnym pokoju, w którym wibrowała jedynie głucha cisza.
W jednym kącie stali jego rodzice; twarz ojca wykrzywiała pogarda, a matka była mizerna z przygnębienia i stresu. W drugim rogu czekała Granger; z pełnym nadziei wyrazem twarzy i jak zawsze przygryzając wargę, a za nią majaczyła jego mglista i przejrzysta wersja samego siebie.
W tym śnie skonfliktowane spojrzenie Draco godzinami błądziło między tymi dwoma kątami, zanim w końcu wziął rozdzierający płuca oddech i uniósł stopę.
I wtedy wszystko się skończyło.
Draco otworzył gwałtownie oczy, po czym zerwał się z łóżka. Fale dreszczy przeszywały jego kręgosłup, a zimny pot lśnił na całym ciele. Ukrywając twarz w dłoniach, jęknął w wilgotne dłonie i zastanawiał się, dlaczego ma gęsią skórkę. Po chwili przeniósł swoją uwagę na bok i zmarszczył brwi na widok pustego miejsca na materacu, gdzie powinna leżeć Granger, ale ciche odgłosy szurania za drzwiami sypialni poinformowały go, gdzie jest dziewczyna.
Zimny chłód panujący w pokoju szczypał jego skórę i wychodząc z łóżka wsunął się w swoje workowate spodnie od piżamy i za dużą koszulkę. Zatrzymał się, by spojrzeć na burzę szalejącą za oknem; powierzchnia szyby była zniekształcona przez łomoczący o szkło deszcz i miotający nim porywisty wiatr, ale blondyn dostrzegł, że woda zmyła już śnieg.
CZYTASZ
[T] Izolacja | Isolation | Dramione
FanfictionNie może opuścić pokoju. Jej pokoju. I to wszystko wina Zakonu. Skazanie go na życie w małej przestrzeni, mając do towarzystwa jedynie szlamę, z pewnością będzie coś kosztować. Zapewne zdrowie psychiczne. A może i nie. - Proszę bardzo - splunęła...