Rozdział 25: Kilometry

3.9K 197 25
                                    

Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Snow Patrol and Martha Wainwright - Set the Fire to the Third Bar, Jason Walker and Molly Reed - Down, Damien Rice and Lisa Hannigan - Cold Water

_____

Jej szkliste oczy spoczęły w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał.

Teraz nie było tam nic; tylko szydercza pustka, zraszana chłodnymi kroplami deszczu i miotana zawodzącym wiatrem. Woń burzy zaczęła tłumić resztki jego zapachu, a mrowienie jego ciepła na jej policzku szybko zanikało. Siedziała w miejscu niczym zamrożona, jakby wciąż tam był; ręka, która przyciskała świstoklik do jego knykci, wciąż była wyciągnięta i drżąca, a usta nadal rozchylone od szeptanych słów pożegnania.

Kocham cię...

Nie mogła się ruszyć.

Nie mogła oderwać oczu od pustej przestrzeni.

Po prostu tępo się gapiła...

Ale gorący strumień łez zmusił ją do mrugnięcia i świat znów zaczął się poruszać.

Upuszczając cienki skrawek materiału, którym był owinięty świstoklik, jej ramię opadło bezwładnie na bok i zakrztusiła się gulą zastygłą w gardle. Krzyk zamarł gdzieś w jej piersi, a jej płuca były zbyt napięte, by go uwolnić. Uczucie duszenia paliło ją tak mocno, że ledwo mogła oddychać.

I, o Merlinie, ból w jej sercu był nie do zniesienia; jakby wszystko w niej pękało.

Kolana ugięły się pod jej ciałem i upadła ciężko na ziemię, ignorując błoto przesiąkające przez dżinsy i wciskające się między jej palce, gdy zgięła się wpół. Jej oczy padły na wgłębienia śladów stóp Draco; jedyny znak, że był tu zaledwie przed chwilą. Jednak po chwili deszcz zatarł również i te kontury, by pozostawić ją zupełnie samą.

W tym momencie wiatr stał się jeszcze bardziej okrutny, a ona owinęła ramiona wokół swojego drżącego ciała, by złagodzić fale zimna i samotności, jednak na darmo. Wycie grzmotu zagłuszyło szloch jej złamanego serca, który sprawił, że żołądek zacisnął się w supeł, a powieki opadły bezsilnie, gdy próbowała opanować targające nią gwałtowne dreszcze.

— Och Godryku, to tak bardzo boli — wybełkotała w przestrzeń, jeszcze mocniej oplatając się ramionami. — To boli.

Słowa Annabelle Snowbloom odezwały się gdzieś w głębi jej umysłu.

Bo to jest jak umieranie, tylko gorsze.

Pozostała tam jeszcze przez kilka skradzionych sekund, po prostu próbując odzyskać choćby względne poczucie rozsądku, gdy odrętwiała kołysała się w przód i w tył, jednak nie miała czasu na szukanie spokoju. Echa paniki dochodzącej z Hogwartu zakłóciły rytmiczny szum deszczu, a Hermiona niechętnie otworzyła oczy i spojrzała w kierunku szkoły. I przypomniała sobie, że przecież nie może tu zostać. Skarciła się za to, że pozwoliła, by ból ją pochłonął.

Wciągnęła głęboki oddech, który rozciągnął jej żebra, zacisnęła zęby i napięła mięśnie, żeby przestały drżeć. Uniosła ręce i szorstko otarła dłonią łzy, ale każdy cal jej ciała był usiany kroplami deszczu i nie mogła ich od siebie odróżnić, gdy jej przemoczone loki uderzały o policzki. Stłumiła sfrustrowany jęk, kiedy zdała sobie sprawę, że to daremne, i odgarnęła włosy z oczu, krztusząc się gulą zastygłą w gardle, która nie chciała ustąpić.

Przemoknięta do suchej nitki i z całej próbując ignorować mdłości, które sprawiały, że zaczynało kręcić się jej w głowie, wzięła jeszcze kilka głębokich wdechów i powoli podciągnęła się na nogi. Tłumiąc jęk, gdy jej ciało zadrżało, zmusiła się do tego, by nogi pozostały mocne i utrzymały równowagę ciała. Z ostatnim przygnębionym spojrzeniem na pustą przestrzeń z determinacją zacisnęła dłonie w pięści i odwróciła się ku wyjściu z lasu.

[T] Izolacja | Isolation | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz