Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Mumford and Sons - After the Storm, Band of Horses - The Funeral
_____
Z westchnieniem pełnym irytacji Hermiona przerzuciła kolejną stronę.
Po intensywnej lekturze historii o Insygniach Śmierci i daremnych poszukiwaniach jakichkolwiek udokumentowanych wskazówek dotyczących miejsc pobytu Czarnej Różdżki, wróciła do swoich obsesyjnych badań nad horkruksami. Po kilku tygodniach, skutkującymi jedynie worami pod oczami i obgryzionymi paznokciami, poczuła nieuniknione napięcie wkradające się do serc Harry'ego, Rona i do jej własnego.
Wiedziała, że to naturalne. Chociaż zawsze będą najbliższymi przyjaciółmi, spędzanie ze sobą każdej sekundy każdego dnia, mając tylko skrawek osobistej przestrzeni, a także tonięcie w całym tym niepokoju i lęku, było co najmniej męczące.
Nie pomagał również fakt, że każde z nich próbowało uporać się ze swoimi osobistymi problemami.
Harry ciągle był niespokojny, obwiniając się o każdą śmierć, błądząc gdzieś pomiędzy melancholią i szaleństwem, podczas gdy Ron nieustannie zamartwiał się o swoją rodzinę i próbował uświadomić sobie swoje znaczenie w ich małej grupie, co pozostawiało go sfrustrowanym i rozdrażnionym. Hermiona dobrze wiedziała, że nie pomaga jego niepewności, odrzucając cokolwiek, co mogłoby skłaniać się w stronę czegokolwiek poza przyjaźnią. Myśl o kimś innym niż Draco mruczącym przy jej ustach sprawiała, że czuła mdłości.
I z tego wynikały również jej własne problemy; poczucie winy i ból serca.
Hermiona gardziła sobą za to, że okłamywała Harry'ego i Rona, ale co wieczór kładła się spać, błagając wszystkich bezimiennych bogów, by nie wykrzykiwała imienia Draco we śnie, chcąc zachować swój sekret choć trochę dłużej.
Ale czuła, jak to wyznanie niecierpliwie czeka na koniuszku jej języka.
Okłamywanie ich było po prostu zbyt ciężkie dla jej sumienia.
— Hermiono — dobiegł ją głos Rona, a ona spojrzała mu w oczy ponad swoim ramieniem. — Masz ochotę coś zjeść?
— Nie, dziękuję — powiedziała, wiedząc, że Harry wciąż odpoczywał w namiocie. — Myślę, że mogę być na tropie czegoś ważnego, więc powinnam czytać dalej.
Nieuniknione rozczarowanie wpłynęły na jego chłopięce rysy.
— Mogłabyś przyjść i posiedzieć ze mną przez chwilę?
— Zaraz przyjdę — zaproponowała. — Nie zajmie mi to długo.
— Okej — westchnął, kiwając głową, obracając się na pięcie, by pokonać ten krótki dystans z powrotem do namiotu, z ramionami zgarbionymi w porażce.
— Ron — zawołała, marszcząc brwi, kiedy nie odwrócił się, by na nią spojrzeć. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
***
Tydzień później.
Draco zapomniał, jak to jest, gdy promienie słoneczne ogrzewają jego twarz.
Nadszedł luty i równie szybko minął, a marzec przyniósł ze sobą wiosenny upał i cieplejszy wiatr. Draco siedział na swoim zwykłym miejscu na kamiennych schodach i starał się ignorować irytujące głosy Bletchleya i Davis, którzy toczyli w domu zdecydowanie za głośną sprzeczkę kochanków. Z roztargnieniem uświadomił sobie, że siedział tu już nieco ponad miesiąc, pomieszkując w kryjówce Andromedy z innymi zbiegłymi Ślizgonami. Miesiąc bez Granger.
CZYTASZ
[T] Izolacja | Isolation | Dramione
FanfictionNie może opuścić pokoju. Jej pokoju. I to wszystko wina Zakonu. Skazanie go na życie w małej przestrzeni, mając do towarzystwa jedynie szlamę, z pewnością będzie coś kosztować. Zapewne zdrowie psychiczne. A może i nie. - Proszę bardzo - splunęła...