Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Barcelona - Please Don't Go, Ryan Star - Losing Your Memory
_____
Draco ledwo zdołał utrzymać równowagę, kiedy wylądowali, a gdy oszałamiające wirowanie świstoklika ustało, znalazł się w zarośniętym ogrodzie, gdzieś na tyłach nieznanego i odosobnionego od świata domu porośniętego bluszczem. Miejsce wyglądało zbyt spokojnie i niewinnie, przez co zaczął się zastanawiać, czy Tonks nie pomyliła swoich świstoklików, ale potem usłyszał krzyki.
Kilka podniesionych głosów niosło się z podmuchami wiatru, słowa i tony tłumione były przez grube ściany domu, ale panika w nich była głośna i wyraźna.
Tonks wystrzeliła do przodu jak z procy, co skłoniło go do działania. Draco praktycznie deptał jej po piętach, a Blaise był tuż za nim, gdy pędzili do domu. Wpadli do środka, podążając za wołaniami o pomoc i ciężkim tupotem pospiesznych kroków do kuchnio-jadalni, a Draco zamarł.
W pomieszczeniu panował chaos.
Jego uszy natychmiast zaczęły boleć od tych wrzasków, aż wszystkie głosy zdawały się zlać w jeden przeszywający ryk. Na tej małej przestrzeni działo się zbyt wiele, a jego oczy przeskakiwały od jednej krzyczącej osoby do drugiej, próbując zrozumieć to, co miało miejsce. Najpierw rozpoznał Ollivandera, starszego czarodzieja drżącego i z ostrożnością dotykającego swojej paskudnej rany na czole. Obok był ten chłopak z Gryffindoru...Thomas? A może Dean? W każdym razie próbował on pomóc Ollivanderowi, wołając o pomoc, jednocześnie zajmując się opatrywaniem własnych ran; z rozcięcia na jego ramieniu sączyła się krew, a jego druga ręka była ewidentnie złamana, sądząc po nienormalnym kącie zgięcia łokcia. Obok nich siedział Goblin z krwią spływającą mu ze skroni, jednak nic więcej mu najwyraźniej nie dolegało, a sam Draco rozpoznał w nim Gryfka z Gringotta.
Następnie zauważył on Lovegood, która wyglądała na bardziej oszołomioną niż zwykle, z rozciętą wargą i plamami fioletowo-czarnych siniaków na twarzy, klatce piersiowej i ramionach. Blaise przebiegł obok niego, by do niej dotrzeć, chwytając dziewczynę za łokcie i badając ją uważnie, delikatnie przechylając jej podbródek i mamrocząc pytania o powagę jej obrażeń. Lovegood jednak po prostu uśmiechnęła się rozmarzonym wyrazem twarzy, dotykając dłonią twarzy chłopaka.
Uwaga Draco przeniosła się na Pottera, skulonego i drżącego na podłodze, na wpół szlochającego, a na wpół zszokowanego, gdy pochylał się nad krwawiącym skrzatem domowym z martwymi oczami. Chłopak błagał o pomoc, a Lupin kucnął u jego boku, próbując go uspokoić i wyrwać mu martwego skrzata domowego z rąk. Potter uparcie stawiał opór, ściskając małe stworzenie i potrząsając głową jak szaleniec, błagając Lupina, by spróbował je ożywić.
A potem jego oczy spoczęły na plątaninie bujnych loków przesiąkniętych krwią, niegdyś brązowych, ale teraz o chorobliwym, bordowym kolorze, a dech zastygł mu w piersi.
Czuł się całkowicie sparaliżowany.
Mając nadzieję, że się pomylił, odszukał wzrokiem jej twarz, a jego nogi stały się jak z waty. Ujrzał te wszystkie znajome rysy, ale wydawały się one teraz tak inne. Skóra dziewczyny była niesamowicie blada, wręcz popielata jak u starej porcelanowej lalki, a usta niebieskie, z wyjątkiem cienkiej strużki krwi spływającej po linii szczęki. A jej ramię... szlag, jej ramię. Wyglądało, jakby zostało zmasakrowane; głębokie nacięcia, które praktycznie tryskały krwią, a jej skóra była czerwona w miejscach, gdzie zostały wyryte... litery? Szlama?
W głębi jego gardła zabulgotała żółć i zakrztusił się nią.
Wtedy uświadomił sobie, że Weasley ją tulił, wielokrotnie mamrocząc coś, co brzmiało jak „moja wina", ze łzami płynącymi strugami po policzkach. W każdym innym momencie byłby wściekły na samą myśl o tym, że Weasley ją dotyka, ale nie zareagował... ledwo zauważał rudzielca. Był zbyt przytłoczony i oszołomiony. Skupiał się wyłącznie na niej, wypatrując jakichkolwiek oznak życia. Oddechu. Jęku. Trzepotu rzęs. Czegokolwiek.
CZYTASZ
[T] Izolacja | Isolation | Dramione
FanfictionNie może opuścić pokoju. Jej pokoju. I to wszystko wina Zakonu. Skazanie go na życie w małej przestrzeni, mając do towarzystwa jedynie szlamę, z pewnością będzie coś kosztować. Zapewne zdrowie psychiczne. A może i nie. - Proszę bardzo - splunęła...