5.11 Złamana obietnica

101 14 30
                                    


Przejście do ukrytej windy było, zgodnie z obietnicą, otwarte. But faktycznie zniknął, co znaczyło, że Atsushi musiał tutaj być przynajmniej przez chwilę. A to z kolei sugerowało istnienie drugiej windy albo jakiegoś sekretnego przejścia. Nie żeby miało to już teraz specjalnie duże znaczenie, rzecz jasna.

Musieli wyglądać zabawnie, skradając się nieufnie i podchodząc do drzwi jak pies do jeża. Szybko zresztą okazało się, że nie było to w ogóle potrzebne. Nic nie wybuchło, kiedy weszli do środka, żaden przeoczony Monokuma nie zaatakował ich od tyłu, a gdy już ruszyli, ani sufit, ani podłoga ich nie zmiażdżyły. Oszczędzono im również spadania i trującego gazu.

Mimo to Kyoshi nie pozwolił sobie na chwilę rozluźnienia. To wszystko równie dobrze mogło służyć uśpieniu ich czujności. Wiedział, że będzie miał tylko jedną szansę. Jeżeli przedwcześnie się zdradzi, to już nic ich nie uratuje. Brak Monokumy sporo ułatwiał, ale musieli pomóc sobie sami. Jeżeli mieli być tylko i wyłącznie na jego łasce, to właściwie już przegrali.

Poczuł się dziwnie skupiony. Jego myśli były przerażająco klarowne. Cały ból, który narastał w nim od rana... Nigdzie nie zniknął, to jasne, ale przycupnął gdzieś z boku i chyba nawet nie zamierzał się wtrącać. Kyoshi wiedział, że oszukuje sam siebie. Ale jeżeli ignorował wszystko poza celem, to był nawet w stanie iść naprzód.

Potem. Potem przyjdzie czas na łzy. Mnóstwo czasu, za dużo. Ale na razie... musiał wywalczyć sobie prawo do płakania. I chociaż odrobinę się odkupić.

W końcu zatrzymali się na górze. Drzwi się otworzyły, ale sala po drugiej stronie wydawała się pusta. Katsumi odwróciła się i z poważną miną zmierzyła ich wszystkich wzrokiem.

– Nie jestem w stanie przewidzieć, co czeka nas za tym progiem. Jedno jest pewne. To tutaj wszystko się skończy. Przeszliśmy razem... dużo. Chcę tylko obiecać, że cokolwiek się stanie, zrobię wszystko, żebyśmy wyszli stąd żywi.

Akio uśmiechnął się i poklepał ją po ramieniu.

– Wiemy. Robisz to już od dawna.

Przestąpili próg. Winda zamknęła się niemal natychmiast. Jednocześnie drgnął jakiś cień w kącie sali i wynurzył się z niego Atsushi. Uśmiechnął się na ich widok, jednak był to uśmiech czystej pogardy.

– No. Wiedziałem, że wybierzecie mądrze.

Wyglądał inaczej. Manifestowało się to w jego sposobie chodzenia czy nawet tym, jak stał, ale przede wszystkim zmienił się strój. Jaskrawe, sportowe ciuchy zastąpił czarny jak noc albo krucze pióra garnitur, podejrzanie przypominający jeden z tych, które znaleźli przedtem w szafie Sory Masudy-Togamiego. Atsushi musiał zresztą wyczuć ich spojrzenia, bo uniósł brwi i znowu się uśmiechnął.

– No co? Katsumi miała rację. To tutaj i teraz rozegra się wszystko, co jeszcze zostało. Na zakończenie gry, zwłaszcza własnej, powinno się wyglądać jak człowiek. Zresztą nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś martwy obraził się o pożyczenie jego rzeczy.

Katsumi wytrzymała jego wzrok. Nie drgnął jej najmniejszy mięsień twarzy.

– To ty go zabiłeś. – To nie było do końca ani stwierdzenie, ani oskarżenie, a już na pewno nie pytanie.

– Jejku, jejku... – Atsushi odwrócił się i przeszedł parę kroków. – Skąd ten pośpiech? Chodźcie... Staniemy sobie w kółeczku i wtedy porozmawiamy. W końcu to już ostatni raz...

Wszedł na jedną z mównic i gestem wskazał im pozostałe. Zajęli niechętnie swoje miejsca.

– Widzę, że naprawdę świetnie się bawisz – wycedziła Katsumi. – Wszyscy tutaj już wiedzą, jaki jesteś naprawdę, więc czy mógłbyś przestać i zacząć traktować nas poważnie?

Danganronpa 20 000Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz