5.10 Zerokuma

60 14 26
                                    


Nieopisane drzwi na piętrze szpitalnym straszyły chłodem. Teraz, kiedy wreszcie były uchylone, ze szpary na dole leniwie wylatywała mroźna para. Trzymała się blisko podłogi i znikała w powietrzu, zanim zdążyła do nich dolecieć.

Kyoshi miał całkiem niezłe przeczucie, co mogą znaleźć po drugiej stronie, ale na razie nikt z ich trójki nie kwapił się, żeby podejść bliżej. Obejrzał się na dziewczyny i jeszcze bardziej spochmurniał.

– No dobrze. Musimy tam wejść... – westchnął.

Zrobił parę kroków i zajrzał do środka przez szparę... po czym prawie od razu odwrócił głowę i zamknął oczy. No jasne. Oczywiście.

– Coś się stało? – spytała Amy. Od zrozumienia dzieliło ją parę sekund.

Są tam – wydusił niechętnie przez zęby.

Byli. No cóż... To miejsce w końcu musiało istnieć. Monokuma raczej nie wyrzucał zwłok do morza.

Pokój, który widział przez ułamek sekundy, bez wątpienia pełnił funkcję chłodni. Wewnątrz było lodowato i zapewne dlatego wszystkie ciała, które się w nim znajdowały, nie zmieniły się ani trochę, odkąd je ostatnio widział. No... może nie licząc szronu na ubraniach i włosach zwłok, które miały nieszczęście leżeć tutaj już od wielu dni.

– Och... Ach. – Amy wyraźnie się zawstydziła i zmarkotniała. – Mogę... Mogę tam wejść, jeżeli nie chcesz.

Kyoshi pokręcił głową.

– Uwierz mi, nikt z nas raczej nie chce... Ale jeżeli ktoś musi, to ja to zrobię.

– Naprawdę nie musisz... Myślisz, że w ogóle będzie tam coś ważnego? Znaczy... w tej chwili ważnego.

– Tak – odparł, nie patrząc jej w oczy. – Jeżeli czegoś jestem pewien, to tego, że ten skurwiel na pewno coś tam ukrył. Inaczej by nie otwierał tych drzwi.

Atsushi... Zrobił to celowo, to pewne. Bez wątpienia również ich obserwował. Musiał teraz się świetnie bawić.

– Zaraz wracam – rzucił Kyoshi. Nie oglądając się za siebie, odetchnął kilka razy i powoli nacisnął klamkę.

Z każdym krokiem coraz bardziej dopadał go chłód dookoła i chłód w duszy. Najgorsze były chyba te ciała, które miały otwarte oczy. Kyoshi starał się nie krzyżować z nimi spojrzeń, ale niewiele to pomagało. Były też trupy, którym nie miał szansy się przyjrzeć od ostatniego razu. Biedna Reiko wyglądała, jakby była jedynym dostępnym obiektem do podejrzanych eksperymentów farmaceutycznych. Tak mniej więcej czterdziestu. Momo miała niemal zupełnie białą skórę. Jak jakiś upiór... Kontrastował z nią prawie całkiem czarny ślad z krwi, biegnący od nosa aż pod kołnierz. Chociaż najgorsza chyba i tak była Akemi. Nie zostały jej żadne włosy. Nie był pewien, czy również nie skóra.

Odbijał wzrok od ciała do ciała, nie potrafiąc go na niczym zatrzymać, i co rusz dostrzegał jeszcze gorsze rzeczy. W jednym z kątów leżał niewielki, ciemny, puchaty kłębek. Kyoshi wzdrygnął się i zamknął oczy. Po co on w ogóle się tu pchał? Naprawdę myślał, że jest już tak odczulony, że niczego tym nie pogorszy? Dureń... Zawsze mogło być gorzej.

Na samym końcu leżała Shizuko. Musiał przejść przez cały pokój, żeby do niej dotrzeć. No oczywiście, że musiał...

Dopiero teraz chyba znalazł odwagę, żeby się jej przyjrzeć. A bardziej... nie miał już siły nie patrzeć. Tępo gapił się na rany i mimowolnie wyobrażał sobie, jak Atsushi przygniata ją swoim ciężarem i przeraźliwie powoli daje życiu wypłynąć. Każde cięcie stanowiło część wypisanego na ciele sprawozdania z agonii... Przyciśnięty do serca pistolet znowu zaczął mu ciążyć.

Danganronpa 20 000Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz