Maurice i Eddie rzucili się w pościg za zebrą, a za nimi popędziło kilku policjantów, wykrzykując coś o pozwoleniach.
- Chyba powinniśmy się zmywać. - powiedziała Annabeth.
- Najpierw pozostałe zwierzęta. - oznajmił Grover.
Razem z Percy'm przecieliśmy kłódki mieczami. Grover uniósł ręce i wypowiedział to samo koźle błogosławieństwo, którego udzielił zebrze.
- Powodzenia. - powiedzieliśmy do zwierzaków. Antylopa i lew wyskoczyli z klatek i zgodnie pognali ulicą.
Rozległy się krzyki turystów, ale większość ludzi tylko cofała się i strzelała fotki, myśląc zapewne, że to przedstawienie zaaranżowane przez któreś z kasyn.
- Czy zwierzętom nic się nie stanie? - spytał Percy Grovera. - Wiesz, pustynia i wogóle...
- Nie martw się. - odparł. - odrzekł. - Nałożyłem na nie opiekę satyra.
- Czyli?
- Czyli że dotrą bez przeszkód w dzikie okolice. - wyjaśnił. - Znajdą wodę, pożywienie, chen czy co tam będą potrzebowały, dopóki nie będą bezpieczne.
- Czemu nie możesz nałożyć takiego zaklęcia na nas? - spytał chłopak.
- Bo działa wyłącznie na dzikie zwierzęta.
- Więc tylko na Percy'ego by działało. - dokończyła Annabeth. Parsknęłam cicho śmiechem.
- Ej! - zaprotestował.
- Żartowałam. - odpowiedziała. - Chodźmy. Wynośmy się z tej brudnej ciężarówki.
Wyszliśmy na popołudniowy skwar pustyni. Było z czterdzieści stopni, a my musieliśmy wyglądać jak ugotowani włóczędzy, ale ludzie dookoła byli na tyle pochłonięci pojawieniem się dzikich zwierząt, że nikt nie zwrócił na nas uwagi.
Minęliśmy Monte Carlo i MGM. Minęliśmy piramidy, statek piracki i Statuę Wolności, mierną w rozmiarach kopię tej prawdziwej.
Zastanawiałam się, czego tak właściwie szukaliśmy. Może po prostu miejsca, gdzie moglibyśmy przez chwilę odetchnąć od upału, zjeść kanapkę i wypić colę, a następnie opracować nowy plan przedostania się na zachód.
Musieliśmy skręcić w niewłaściwą ulicę, bo znaleźliśmy się w ślepym zaułku, pod bramą kasyna i hotelu Lotos. Coś ścisnęło mnie w żołądku, gdy zobaczyłam tylko ten budynek. Serce przyspieszyło swój normalny bieg, a ja stanęłam w miejscu, jak zamurowana. To miejsce wzbudzało we mnie dziwne, sprzeczne odczucia.
Nad wejściem znajdował się wielki neonowy kwiat, którego płatki migały światłem. Nikt nie wchodził do środka ani nie wychodził, ale lśniące metalowe drzwi były otwarte, a z holu wypływało schłodzone klimatyzacją powietrze, pachnące kwiatami - dokładnie lotosu. Wiedziałam od razu, po prostu wiedziałam.
Odźwierny uśmiechnął się do nas.
- Witajcie, młodzi ludzie. Wyglądacie na zmęczonych. Chcecie wejść i usiąść?
Życie uczy naprawdę wieku rzeczy, a kiedy jest się herosem podejrzliwość wzrasta znacznie bardziej. Każdy napotkany człowiek, a nawet zwierzę może okazać się potworem lub bogiem. Po prostu nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Ale ten gość wydawał się zwyczajny.
Kiedy do moich uszu dotarł głos Percy'ego, myślałam, że uduszę go gołymi rękami. Zgodził się za nas wszystkich, a ja nie miałam ochoty tam wchodzić. Nie potrafiłam.
- Em... Ja... Ja muszę... Na chwilę się oddalić. Tak, tak, muszę. Umm... Dołączę do was później.
Nie uzyskałam odpowiedzi, ale w sumie było mi to na rękę. Wolałam nie tłumaczyć nikomu, dlaczego nie chcę tam wejść. Szybko się wycofałam, podczas gdy oni już wchodzili do środka. Kiedy zniknęli mi z pola widzenia, ruszyłam przed siebie wręcz biegiem.
CZYTASZ
Angel - córka boga
FanfictionAngel była nazywana aniołem, choć tak naprawdę była tylko heroską. Dzieckiem od Wielkiej Trójki. Mimo tego znało ją zadziwiająco mało osób. Do czasu misji Percy'ego Jacksona, który okazał się jej bratem. Przestała być jedynaczką. Zaczęła rozmawiać...