rozdział 43

175 9 0
                                    

- Angel?

Odwróciłam się gwałtownie na dźwięk swojego imienia.

- No? - spytałam, patrząc na stojącego zaledwie dwa metry dalej Luke'a. - Coś się stało?

Chłopak podszedł do mnie bardzo blisko i nachylił się w moim kierunku - a bardziej w stronę mojego ucha. Jego ciepły oddech mnie łaskotał.

- Idziemy z Percy'm do lasu. - wyszeptał. - Bądź tu, gdy wrócimy.

Przełknęłam ślinę, gdy się odsunął. Uśmiechał się szeroko, a ja mu jedynie kiwnęłam głową na znak zgody. Nie potrafiłam odpowiedzieć.

Chwilę później obaj ruszyli do lasu, zostawiając mnie samą. Od razu wróciłam do trenowania - czyli kiereszowania manekinów.

~*~

Odcięłam właśnie kolejną głowę kolejnego manekina. Niby się nie ruszały, a i tak byłam zmęczona. Oddychałam ciężko, wycierając pot z czoła.

Niespodziewanie jednak ktoś złapał mnie w talii. Natychmiast wyrwałam się z uścisku nieznajomego i przyłożyłam mu miecz do szyi. Szybko ogarnęłam, kto tak naprawdę tam ze mną był.

- Oszalałeś? Mogłam ci coś zrobić.

Zabrałam miecz od jego ciała i spojrzałam na niego. Był sam, co bardzo mnie zaniepokoiło.

- Gdzie Percy?

Wzruszył ramionami.

- Ucieknijmy stąd. - powiedział nagle.

Tak bardzo mnie to zdziwiło, że wycofałam się o krok.

- Że co? O czym ty mówisz?

- Ucieknijmy. - powtórzył, stawiając w moją stronę krok. - Mieszkam na tym Wzgórzu bez przerwy odkąd skończyłem czternaście lat. Mam już dość.

- Ale to nasz dom. Ja nie mogę...

Ale on mnie nie słuchał, albo udawał, że nie słucha.

- Znajdziemy sobie nowy. Będziemy żyć normalnie, bez tego wszystkiego.

Luke zawsze był przystojny, ale teraz... Teraz wyglądał na bardzo zmęczonego i bardzo zagniewanego. Nie poznawałam go. Jego jasne włosy jakby poszarzały w świetle słonecznym. Blizna na twarzy była jakaś głębsza niż zwykle.

- Ja nigdy nie byłam normalna i nigdy nie będę. Nie zmienisz tego, nawet gdybyś tego bardzo chciał. Nie można przestać być herosem, bo tak nam się podoba. - powiedziałam spokojnie, gdy przybliżył się do mnie jeszcze o kawałek. - Gdzie jest Percy? - spytałam ponownie.

- W lesie. - odparł od razu, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Z moim małym przyjacielem. - dodał z uśmiechem. Ale to nie był normalny uśmiech, ten był jakiś... Szatański.

- Z jakim przyjacielem? O czym ty mówisz? Co ty mu zrobiłeś?

- Ja? Nic. Ale ten skorpion...

Zamilkł niemal od razu, gdy zdał sobie sprawę, co właśnie powiedział.

Cofnęłam się, kręcąc głową. W końcu wszystko zaczęło układać mi się w całość.

- Czy ty mówisz o tym skorpionie, o którym myślę? - spytałam dla upewnienia. Serce zaczęło walić mi w piersi.

- Tak, Angel. Skorpion z otchłani. Potrafi skakać na pięć metrów. Jego kolec jadowy może przebić się przez ubranie. Osoba ukąszona może umrzeć w przeciągu minuty.

- Percy uważał cię za przyjaciela, a ty tak mu się odwdzięczasz? Jesteś potworem! - krzyknęłam.

Niemal od razu poczułam jego dłoń na swoich ustach.

- Tylko piśniesz komuś, że to zrobiłem...

Odsunął się ode mnie, mimo że wciąż znajdował się zaledwie centymetry od mojego ciała.

- Bo co mi zrobisz? Zabijesz tak, jak Percy'ego?

Nie odpowiedział. A zamiast tego złapał moje policzki w swoje dłonie i pocałował. Podobnie, jak wtedy, gdy wyjeżdżaliśmy na misję. Jednak ten pocałunek był bardziej agresywny.

- Chodź ze mną. A obiecuję, że nie pożałujesz. Pomożesz mi?

Nie wahałam się. Wolałabym umrzeć, niż mu pomóc. A bardziej pomóc Kronosowi, dla którego musiał robić te wszystkie rzeczy.

Dałam mu z liścia.

- Nigdy ci nie pomogę, rozumiesz? Dla mnie jesteś już martwy. - warknęłam wprost w jego twarz.

Patrzył na mnie przez chwilę, aż nagle złapał mnie za rękę, chcąc gdzieś zaciągnąć. Próbowałam się wyrwać, ale był zdecydowanie za silny.

- Pomocy! Pomocy!!! Pomóżcie mi! - zaczęłam wrzeszczeć.

Zatrzymaliśmy się, a Luke spojrzał na mnie z niezrozumieniem.

- Nie chcę być niemiły, ale przymknij się.

Nie zamierzałam być cicho.

- Pomocy!

Uśmiechnęłam się wrednie, znów zaczynając wrzeszczeć.

W końcu w naszym kierunku zaczęło zbierać się kilku obozowiczów. Castellan zrobił się nagle blady. Spojrzał na mnie, później na resztę i uciekł do lasu. Patrzyłam jeszcze za nim przez chwilę, próbując zrozumieć, dlaczego robił to wszystko. Wiedziałam, że był zły na bogów, ale żeby im tak szkodzić? I omal nie doprowadzić do wojny?

Te myśli szybko poszły w niepamięć, gdy uświadomiłam sobie, że gdzieś tam w lesie znajdował się mój brat, najpewniej umierający od ukąszenia tego przeklętego skorpiona.

Nie miałam czasu na szukanie go. Musiałam powiadomić o wszystkim Chejrona On wie, co trzeba robić.

Czym prędzej ruszyłam do Wielkiego Domu, gdzie miałam nadzieję, że go znajdę. Inaczej znów będę jedynaczką i stracę swoją jedyną rodzinę. A bardzo tego nie chciałam.

~*~

Dwie nimfy pojawiły się wraz z chłopakiem na polanie, podczas gdy ja próbowałam - gdyż wciąż byłam roztrzęsiona - wytłumaczyć Chejronowi, co zaszło. Gdzieś nieopodal jeden z grupowych wołał o pomoc. Chejron widząc to, zadął w konchę. A ja myślałam, że zaraz padnę, widząc, w jakim stanie był mój brat.

- Zabierzcie go do Wielkiego Domu! Już! - krzyknęłam, podbiegając do nich czym prędzej.

Kicnęłam przy nieprzytomnym chłopaku i zaczęłam go lekko klepać po policzkach. W oczach zebrały mi się łzy, bo nie wiedziałam, co robić.

- Obudź się, Percy. Proszę. Nie zostawiaj mnie tu samej. Nie chcę znów być sama. - szeptałam, odgarniając jego włosy z twarzy.

- Angel, odsuń się. Daj nam działać.

Nie odsunęłam się mimo poleceń chłopaka za mną. Dopiero, gdy dołączył do nas Chejron - i kazał mi odejść - zrobiłam to.

Patrzyłam, jak zabierają nieprzytomnego syna Posejdona do Wielkiego Domu. Nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Upadłabym na ziemię, gdyby nie Matt, który zdążył w porę mnie złapać. Objął mnie mocno, przytulając do swojej piersi. A ja zaczęłam płakać w jego koszulkę.

- Wszystko będzie dobrze. Wyjdzie z tego. - mówił, ale ja nawet się nie odezwałam.

Miałam nadzieję, że Percy z tego wyjdzie, ale jak duże były na to szanse? 

Angel - córka bogaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz