Czwartego lipca cały obóz zgromadził się na plaży, żeby oglądać pokaż sztucznych ogni zorganizowany przez domek numer dziewięć. Dzieci Hefajstosa nie zadowoliły się jakimiś tam zwykłymi czerwono - biało - niebieskimi światełkami. Zakotwiczyli łódź niedaleko od brzegu i załadowali do niej petardy wielkie jak rakiety balistyczne. Razem z Annabeth - z którą oglądałyśmy już wcześniej ich pokazy - powiedziałyśmy Percy'emu, że wybuchy są ustawione w taki sposób, żeby stworzyć klatki filmu animowanego na niebie. W wielkim finale mieli pojawić się wysocy na trzydzieści metrów spartańscy hoplici, ożyć nad oceanem, stoczyć bitwę i rozpaść się na milion kolorów.
Kiedy we trójkę rozkładaliśmy koc piknikowy, pojawił się Grover, żeby się pożegnać. Był ubrany w swoje zwykłe dżinsy i podkoszulek oraz tenisówki, ale przez ostatnie tygodnie jakby dojrzał - do tego stopnia, że wyglądał na licealistę. Jego bródka zgęstniała. Przybrał na wadze. Różki urosły mu co najmniej o trzy centymetry, tak że teraz przez czas musiał nosić czapeczkę, jeśli chciał uchodzić za człowieka.
- Wyjeżdżam. - powiedział. - Przyszedłem, żeby... No wiecie.
Cieszyłam się razem z nim. W końcu niecodziennie jakiś satyr dostaje pozwolenie na rozpoczęcie poszukiwań wielkiego boga Pana. Pożegnanie jednak nie było łatwe.
Annabeth uścisnęła go. Powiedziała, żeby pamiętał o sztucznych stopach.
Ja również go uścisnęłam i poleciłam, by na siebie uważał.
Percy za to zapytał, dokąd uda się najpierw w swoich poszukiwaniach.
- To w zasadzie sekret. - odpowiedział z zakłopotaniem. - Bardzo chciałbym, żebyście ze mną poszli, ale wiecie, ludzie i Pan...
- Rozumiemy. - potaknęła Annabeth. - Zabrałeś dobry zapas puszek na podróż?
- Mhm.
- Nie zapomniałeś piszczałek?
- Przestań, Annabeth. - bruknął. - Zachowujesz się jak stara kozia ciotka.
Ale wcale nie sprawiał wrażenia poirytowanego.
Chwycił swój kij podróżny i zarzucił plecak na ramię. Wyglądał jak autostopowicz, jakich wielu spotyka się na amerykańskich drogach - to już nie ten chuderlawy chłopak, którego poznałam lata temu.
- No. - powiedział. - Trzymajcie kciuki.
Uściskał ponownie mnie i Annabeth, poklepał Percy'ego po ramieniu i ruszył przez wydmy.
Nad naszymi głowami wystrzeliły fajerwerki: Herakles duszący lwa nemejskiego, Artemida na polowaniu, Jerzy Waszyngton ( skądinąd syn Ateny ) przepływający łodzią przez rzekę Delaware.
- Hej, Grover! - zawołał Percy.
Satyr odwrócił się jeszcze przed brzegiem lasu.
- Gdziekolwiek idziesz... Mam nadzieję, że robią tam dobre tortille.
Uśmiechnął się promiennie, po czym odszedł, a las zamknął się wokół niego.
- Spotkamy się z nim jeszcze. - powiedziała Annabeth.
- Nie ma nawet innej opcji. - dodałam.
~*~
Minął lipiec.
Od ostatniej akcji z Luke'iem, nie rozmawiałam z nim. Za każdym razem, gdy się mijaliśmy, na jego twarzy pojawiał się smutek, ale nie przejmowałam się tym. To on naskoczył na Matta - który swoją drogą okazał się naprawdę miłym chłopakiem - i chciał go pobić za to, że przypadkiem na mnie wpadł. Nie rozumiałam jego zachowania.
CZYTASZ
Angel - córka boga
FanfictionAngel była nazywana aniołem, choć tak naprawdę była tylko heroską. Dzieckiem od Wielkiej Trójki. Mimo tego znało ją zadziwiająco mało osób. Do czasu misji Percy'ego Jacksona, który okazał się jej bratem. Przestała być jedynaczką. Zaczęła rozmawiać...