rozdział 55

103 6 0
                                    

Annabeth i ja zgłosiłyśmy się na ochotnika, że pójdziemy we dwie, bo - ona miała czapkę niewidkę - a mnie Luke nie był w stanie skrzywdzić, ale Percy od razu powiedział, że to zbyt niebezpieczne. Albo idziemy wszyscy, albo nikt.

- Nikt! - zagłosował Tyson. - Dobrze?

W końcu jednak poszedł za nami, gryząc  swoje ogromne paznokcie. Zatrzymaliśmy się w naszym apartamencie tylko po to, żeby zabrać rzeczy. Uznaliśmy, że niezależnie od rozwoju wypadków nocleg może nie wypaść nam na pokładzie tego nawiedzonego statku, nawet jeśli można tu wybrać milion w bingo. Dotknęłam swojej bransoletki, sprawdzając, czy zawieszka muszelki wciąż tam wisiała, podczas gdy Percy upewnił się, że jego Orkan jest w kieszeni, a witaminy i termos otrzymane od Hermesa znajdują się na samym wierzchu worka. Dziwnie było mi z faktem, że Tyson wszystko dźwigał, ale się on upadł, a Annabeth powiedziała, żeby lepiej się tym nie przejmować. Tylko więc nosił na ramieniu cztery pełne worki równie łatwo, jak każdy normalny człowiek nosiłby zwykły plecak.

Przemknęliśmy się korytarzami, kierując się według rozmieszczonych co jakiś czas planów statku ku kabinie kapitańskiej. Niewidzialna Annabeth robiła za patrol. Chowaliśmy się, ilekroć ktoś nas mijał, ale większość ludzi, których widzieliśmy, należała do kategorii otępiałych pasażerów o szklistych oczach.

Kiedy wdrapaliśmy się po schodach na pokład numer trzynaście, gdzie według planów miała się znajdować kapitańska kajuta, Annabeth syknęła:

- Kryć się! - i wepchnęła nas do szafki z zapasami.

Korytarzem zbliżało się kilku mężczyzn.

- Widziałeś tego etiopskiego drakona w ładowni? - zapytał jeden z nich.

Drugi się roześmiał.

- Owszem, imponujący.

Annabeth pozostawała niewidzialna, ale poczułam, jak mocno ścisnęła moje ramię. Miała zadziwiająco mocny uścisk.

- Słyszałem, że mają dostarczyć jeszcze dwa. - powiedział ten znajomy głos. - Jeśli będzie ich przybywać w takim tempie, to, chłopie... Nie ma mocnych!

Głosy się oddaliły.

- To był Chris Rodriguez! - Annabeth ściągnęła bejsbolówkę i stała się widzialna. - Pamiętasz... Z domku jedenastego.

Chris należał do tych nieokreślonych obozowiczów, którzy utknęli w domku Hermesa, ponieważ olimpijski rodzic nigdy ich nie uznał. I rzeczywiście, w tym roku Chrisa nie było na obozie. Nie żebym w ogóle się tym przejmowała.

- Co tu robi inny heros.

Annabeth pokręciła głową, najwyraźniej zaniepokojona. Zerknęła na mnie ukradkiem, a ja od razu zrozumiałam, o co jej chodziło. W odpowiedzi kiwnęłam jej tylko nieznacznie głową.

Posuwaliśmy się dalej korytarzem. Nie potrzebny był nam plan, by wiedzieć, że zbliżaliśmy się do Luke'a. Czuć było nieprzyjemną, zimną, złowrogą obecność.

- Angel, Percy. - Annabeth zatrzymała się nagle. - Patrzcie..

Stała przed szklaną ścianą, spoglądając w dół na wielopiętrowy wąwóz, biegnący przez środek statku. Na samym dole biegła promenada - aleja pełna sklepów - ale nie ona przyciągnęła uwagę dziewczyny.

Przed cukiernią zebrała się grupka potworów: z tuzin olbrzymich Lajstrynogów, dwa piekielne ogary i kilka żeńskich postaci z podwójnymi wężowymi ogonami zamiast nóg.

- Drakainy scytyjskie. - szepnęła Annabeth. - Smocze kobiety.

Potwory otaczały półkolem młodego chłopaka w greckiej zbroi, który atakował słomianą kukłę. Serce podeszło mi do gardła, kiedy dotarło do mnie, że manekin miał na sobie pomarańczową koszulkę Obozu Herosów. Na naszych oczach chłopak w zbroi pchnął manekina w brzuch, a następnie ciął w górę. Na wszystkie strony posypała się słoma. Potwory wiwatowały, wyjąc.

Angel - córka bogaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz