rozdział 51

95 7 0
                                    

Wieczorem przy ognisku domek Apollina prowadził śpiewy. Robili, co mogli, żeby dodać nam ducha, ale nie było to łatwe po przedpołudniowym ataku ptaków. Siedzieliśmy wszyscy w półokręgu na kamiennych stopniach, śpiewając bez wielkiego przekonania j przyglądając się płomieniom ogniska, podczas gdy Apollinowe chłopaki brzdąkały w liry i gitary.

Odśpiewaliśmy wszystkie typowe kawałki obozowe: Hej, ha! Nektaru nalej!, Jutrzenki już dogasa blask, Pytia blues. Ognisko było zaczarowane: im głośniej się śpiewa, tym wyżej wzbijają się płomienie, zmieniając kolory i temperaturę w zależności od nastroju zebranych. W radosne wieczory często można było zauważyć ogień strzelający na sześć metrów wzwyż, jasnoczerwony i tak gorący, że leżące najbliżej kiełbaski pękały w żarze. Teraz płomienie osiągały marne półtora metra, były letnie i miały bladą barwę.

Dionizos opuścił nas wcześnie. Wytrzymał kilka pieśni i zaczął narzekać, że nawet remik z Chejronem jest bardziej pasjonującą rozrywką. Następnie rzucił Tantalowi pełne niesmaku spojrzenie i powlókł się w stronę Wielkiego Domu.

- Cudownie! - oznajmił Tantal, kiedy wybrzmiała ostatnia pieśń.

Podszedł niedbałym krokiem do ognia, trzymając patyk z nabitą kiełbaską, jakby robił to, co dnia. Zanim jednak jej dotknął, kiełbaska spadła z kija. Tantal natychmiast skoczył za nią, ale ona wolała popełnić samobójstwo i rzuciła się w ogień.

Tantal odwrócił się do nas z lodowatym uśmiechem.

- Dobra! A teraz ogłoszenia co do jutrzejszych zajęć.

- Proszę pana. - odezwał się nagle Percy.

Tantal zmrużył oczy.

- Nasz podkuchenny ma coś do powiedzenia?

Od strony grupy Aresa dało się usłyszeć szyderczy cichot, ale Percy najwyraźniej się tym nie przejmował. Wstał tylko i zerknął na Annabeth, a później na mnie.

- Mamy pomysł, jak ocalić obóz. - oznajmił chłopak.

Zapadła martwa cisza, ale każdy czekał niecierpliwie na dalszy ciąg, ponieważ płomienie rozbłysły żółtą barwą.

- Doprawdy. - odpowiedział beznamiętnie Tantal. - Jeśli ma to jakikolwiek związek z rydwanami...

- Złote Runo. - przerwał mu od razu Percy. - Wiem, gdzie ono jest.

Płomień buchnął na pomarańczowo. Zanim Tantal zdołał się powstrzymać, Jackson wyrzucił z siebie wszystko na temat swojego snu x Groverem na wyspie Polifema. Annabeth wstała i przypomniała wszystkim o tym, do czego zdolne jest Runo. W jej ustach brzmiało to jakiś bardziej przekonująco.

- Runo może ocalić obóz. - oznajmiła. - Jestem tego pewna.

- Bzdura. - odparł Tantal. - Nie potrzebujemy żadnego ocalania.

Wszyscy wbili w niego wzrok, aż poczuł się niepewnie.

A ja tylko uśmiechnęłam się na ten widok. Mieliśmy go w garści.

- A poza tym... - dodał szybko. - Morze Potworów? To niezbyt dokładne dane. Nie macie nawet pojęcia, gdzie zacząć poszukiwania.

- Owszem, mamy. - powiedział Percy.

Annabeth spojrzała w jego stronę.

- Masz? - szepnęła.

Percy przytaknął.

- 30, 31, 75, 12. - powiedział.

- Wspaniaaale. - odrzekł Tantal. - Dziękujemy, że raczyłeś się z nami podzielić tymi bezsensownymi liczbami.

Angel - córka bogaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz