19. Teraz, troszczyłeś się o mnie.

462 38 0
                                    

media: Elvenking - Possession

<Albert>

Uśmiechnąłem się do omegi przyjaźnie. Wiem, że ma pewnie już dosyć mojego wykładu, ale musiałem tyle mówić. Jego organizm nie był w najlepszej kondycji, kiedy znalazł go Desires, więc musiałem porozmawiać z Gwyn'em, szczególnieszczególnie że dostał swojej rui. Drugiej rui. Dopóki nie będą one pojawiać się regularnie, ważne jest, żeby przychodził do mnie. Nie wiem, czy w tym przypadku wyliczanie, kiedy mniej więcej zacznie mieć regularne ruje, okaże się trafne. W dodatku muszę sprawdzić, jak bardzo one wymęczają jego organizm... Na dodatek jestem dumny z omegi, chociaż poprosił mnie o tabletki wstrzymujące ruję, to nie wziął ich, a tylko przegonił Desiresa, który został u Art'a. Desiresowi również trudno było się uspokoić, jego wilk był niespokojny. Trochę to podburzyło moją teorię o jego węchu, bo mimo wszystko ciągnęło go do swojej omegi, ale... Mogę zwalić to na więź, nawet bez węchu mógłby odczuwać działania rui Gwyn'a. W końcu są sobie przeznaczeni.

Drzwi do mojego gabinetu otworzyły się z hukiem, razem z Gwyn'em spojrzeliśmy w tamtą stronę. Omega zbladł z przerażenia.

– Na Lunę! Art! – krzyknąłem i wstałem szybko ze swojego miejsca, tylko po to, by strzelić mu w ten głupi łeb. Co to za straszenie mi pacjentów?!

– Na litość Luny, co ci się stało Art?! – krzyczałem na niego, bo tylko w ten sposób daję radę wytrzymywać zachowanie Art'a.

– Żyję jeszcze – oznajmia mi i uśmiecha się w moją stronę. Oddycham z ulgą i łapię jego dłoń, by ją obejrzeć. Raczej nie zagraża to jego życiu, ale... I tak muszę to opatrzyć!

– To tylko draśnięcie – mówi cicho, a ja prycham pod nosem. Draśnięcie. Dobre sobie! Chyba lepiej wiem, jak wygląda draśnięcie! A to... wygląda, jakby ktoś wbił mu coś ostrego w dłoń i... robił okropne rzeczy.

– Jakby było, to draśnięcie to byś tutaj nie przychodził! – wydzieram się na niego. Nie mogę z nim! Po prostu nie mogę! Zerknąłem kątem oka na Gwyn'a, który siedział w bezruchu, nie wiedząc, co może ze sobą zrobić.

– A może chciałem się tylko pochwalić, co? – pyta uszczypliwie, a ja wzdycha głośno. Przywalę mu zaraz! Albo może poczekam aż Gwyn pójdzie?

Łapie alfę za zdrową rękę i prowadzę go na kozetkę. Odwracam się w stronę omegi i posyłam jej przepraszające spojrzenie. Wiem, że Art jako przyszły przywódca, ma pierwszeństwo, ale... Z Gwyn'em tylko rozmawiam, więc nawet gdyby przyszedł ktoś inny potrzebujący mojej pomocy, musiałbym się zająć nim w pierwszej kolejności.

– Zostawić cię samego na chwilę i już ładujesz się w jakieś kłopoty – mamroczę pod nosem i nasączam wacik w płynie do dezynfekcji.

– Mówisz, tak jakbyś był moją matką – rzuca rozbawiony, a ja w odwecie za jego słowa przyciskam mocniej wacik, tak żeby go bolało bardziej.

Syczy z bólu, a ja uśmiecham się wrednie. Dobrze mu tak.

– Czy ty jesteś sadystą, Albert? Przychodzę do ciebie od razu ze świeżą raną, bo później by ci zaczęłoby odbijać, że tak długo zwlekałem, a jak już zrobię to, o co mnie prosisz to i tak mi się obrywa! – skarży się.

– Za głupotę trzeba płacić! Kto to był? – pytam go, bandażując jego dłoń.

– Jakiś palant – wzrusza ramionami – Ja tylko grzecznie kazałem mu wypierdalać z naszego terenu, to ten się na mnie rzucił!

– A ty jak ten debili musiałeś mu oddać? Wiesz, że mogą z tego być problemy?

– Nie interesuje mnie to... Zresztą mieliśmy prawo zaatakować, bo byli na naszym terenie. Ojciec za dużo im odpuszcza – Art przyjrzał się swojej zabandażowanej dłoni – Dziękuję Albert – posyła mi uśmiech i kładzie się na kozetce.

– Ty... co ty robisz? – pytam go, jak zawsze przymykam oczy na jego zachowanie, tak dziś wolałbym, żeby go tutaj nie było. Straszy mi nie potrzebnie Gwyn'a.

– Jak to co? Leżę... Zostałem poważnie ranny, powinienem zostać pod opieką profesjonalisty, nie? Kontynuuj, proszę, wiesz, że nie będę przeszkadzać ci w pracy – rzuca radośnie, a ja tylko mogę wziąć głęboki oddech i wracam za biurko. Posyłam Gwyn'owi przepraszające spojrzenie, a ten tylko delikatnie kiwa głową. 

– Chcesz kontynuować? W jego obecności? – ruchem głowy wskazuje na Art'a.

– Mówiłem, że nie będę przeszkadzać! – krzyczy.

– Ty się to nie odzywaj! Bo cię jeszcze wyrzucę stąd! – grożę mu, mając nadzieję, że chociaż przez chwilę mnie posłucha.

– Możemy innym razem? – pyta i posyła mi błagalne spojrzenie.

– Dobrze, przyjdź do mnie jutro tak jak dziś – uśmiecham się lekko w jego stronę – I nie zapomnij brać tych witamin, co dałem Desires'owi – przypominam mu, a omega kiwa głową.

Kiedy wychodzi, zwracam się do Art'a:

– A przyjdź mi jutro, to cię zakopię w lesie – ostrzegam go.

– Mhm... Rozumiem... Masz ciasteczka? – pyta mnie.

– Mam, ale nie dla ciebie! Są one dla moich pacjentów – mówię.

– Jestem jednym z nich. No daj mi ciasteczko!

– Nie dam, idź sobie – mamroczę, a Art wstaje z kozetki. Zaskoczyło mnie to, że tak szybko mnie posłuchał, zawsze musiało dojść do nieprzyjemnej wymiany zdań. Jednak za bardzo się przeliczyłem, bo alfa zaczął myszkować mi po szafkach.

– Gdzie schowałeś ciasteczka? – pyta mnie, grzebiąc mi w szafkach.

– Ty chyba za dobrze się czujesz tutaj – zauważam.

– No oczywiście. Nawet w twoim domu nie mam takiej swobody – mówi, a ja powstrzymuję się przed walnięciem go w ten pusty łeb.

– Tylko mnie nie bij!

– Nie biję.

– Ale zamierzasz, znam ten twój wzrok, chcesz mi przywalić.

– No proszę, jak ty dobrze mnie znasz – uśmiecham się wrednie w jego stronę.

– No weź! To podchodzi pod przemoc – jęczy.

– Ty chyba nie masz nic przeciwko temu, więc zamilcz już, dobrze? I odsuń się, dam ci te ciasteczka.

– Och dziękuję ci! – mówi radośnie, a ja wzdycham głośno. No idiota, idiota jak nic.

– A teraz zamknij się i upchaj się tymi ciastkami, udław się, tylko daj mi spokój – mamroczę.

– Jesteś zły? – pyta mnie, a ja jestem zaskoczony jego troską.

– Nie, czemu pytasz?

– Sam nie wiem... Zmęczony? – pyta, a ja kiwam głową.

– Moja biedna beta – mówi i głaszcze mnie po głowie – Może zamkniesz przychodnię i pójdziesz spać? – proponuje, a ja kręcę głową.

– Mam za dużo pracy – mówię.

– To ci pomogę, a wtedy zamkniesz wcześniej, okej?

– A co z twoją ręką? – pytam.

– Nie umrę – uśmiecha się do mnie, a moje serce bije szybciej – Dam radę... To, co mam zrobić? – pyta mnie.


Kiedy nawet nie możesz oddać się niedzielnemu umieraniu o poranku, bo nagle okazuje się, że coś się stało z kominem i neh... Więc Silverthorn może śmiało zacząć się modlić, by do czasu przyjazdu kominiarza nie było żadnego mrozu, ani nic, bo aktualnie będzie wychodzenie z jednej kostnicy do drugiej 

The moon is miles above usOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz