media: The Rinn - Moonlight Shadow
<Albert>
Próbowałem jakoś przyswoić słowa Art'a. Cóż miał sporo racji. Udawałbym, że wcale mnie nie interesuje to, że będzie musiał mieć dziecko z kimś innym. Ufam mu i wiem, że mnie kocha, ale... Widziałem wiele przypadków, gdzie alfa odrzucał swoją omegę, ponieważ ta zaciążyła. Może spowodowane było to szokiem, ale alfa nie czuł się gotowy, by zostać rodzicem. Inaczej było, kiedy wyczuł swoje szczenię. Tracił głowę dla omegi. Tak zawsze było.
Omegi przychodziły do mnie na badania, obawiały się, że same nie dadzą rady wychować dziecka, że nie chcą, być kłopotem dla innych. Zawsze je pocieszałem i kazałem uzbroić się w cierpliwość. Alfa instynktu nie oszuka. Nawet jeśli omega zaszła w ciążę po jednorazowej przygodzie, to zawsze kończyło się to happy enedem. Alfa wyczuwał swoje szczenię, więc podświadomie chciał je chronić, co oznaczało dbanie o omegę. Między rodzicami zaczynało iskrzyć. Ile to omeg nosi znak, chociaż obawiało się, że nie poradzą sobie? Instynkt bierze górę.
Jednak, czy powinienem się obawiać? Jestem oznaczony, a to oznacza, że Art jest... Mój.
Tak jak alfa, kiedy oznaczy swoją omegę, nie reaguje, na ruje innych omeg, a ruje oznaczonej omegi nie wpływają na inne alfy. Czy właściwie powinienem się obawiać?
Z drugiej strony... Skąd mogę mieć pewność, że tak to będzie w naszym przypadku? Od tamtej nocy... Nie dostałem ani razu rui. Skąd mam mieć pewność, że moje oznaczenie jest na równi z tymi omeg? A co jeśli... Jest ono takie symboliczne? Jak obrączka na moim palcu?
Rodzice Art'a nie byli partnerami duszy, a... Śmiałbym nawet stwierdzić, że ich więź... Była przeciętna, a mimo to... Po śmierci ojca Art'a jego mama... Jej wilk nie był w stanie znieść tej straty.
– Nie zostawię cię dla omegi – mówi – Niby jak bym miał? Pewnie związałbyś mnie i nie pozwalał wychodzić, dopóki nie wybiłbym sobie tego z głowy – uśmiecha się lekko. Całuje mnie w skroń, a ja opieram się o jego tors.
– Dzięki za pomysł – mruczę z delikatnym uśmiechem. To też jakieś rozwiązanie.
– A mogłem milczeć – wzdycha ciężko.
– Dopóki nie wyczujesz szczenięcia, nie powinieneś się interesować matką – stwierdzam – Omegi w ciąży, a kiedy nie są oznaczone, są bardzo seksowne dla ojców ich dziecka... Myślisz, idioto, że dla zabawy kazałem tym biednym omegom kręcić się w pobliżu ojców? I ilu z nich są szczęśliwymi ojcami i mężami? – pytam go.
– Pewnie każdy, chociaż powinienem zbesztać cię za metody, które praktykujesz.
– Nie gadaj, że byś tak nie robił sam.
– Może.
– To mnie nie pouczaj – mówię zadziornie – Ale zrobisz i tak jak będziesz chciał – dodaję – Czy zdecydujesz się wybrać nowego przywódcę, czy przekażesz władzę swojemu dziecku. Twoja decyzja.
– I żadnej rady od mądrej bety?
– Radź sobie sam.
– Czemu mam wrażenie, że jakbym zdecydował się wybrać opcję numer dwa, to przy okazji zostanę wykastrowany?
– Zaraz tam wykastrowany. Co najwyżej celibat do odwołania – stwierdzam rozbawiony.
– Czyli długo on nie potrwa – oświadcza, a ja uderzam go w ten pusty łeb.
– No co? – dziwi się – Z nas dwoje, to ty jesteś bardziej niewyżyty.
– Jeszcze słowo, a śpisz na dworze – ostrzegam.
– Przecież prawdę mówię... Ale skoro i tak czeka mnie celibat, to... Muszę się tobą nacieszyć.
<...>
– Czemu ty mnie zawsze bijesz? – pyta Art.
– Boś głupi! Skoro wszystko mnie boli, to czemu cię ma nie boleć? – pytam go.
– Jakoś nie... – zaczyna, ale spoglądam na niego groźnym wzrokiem, po czym zakładam okulary na nos.
– Zresztą mówiłem ci, że muszę się tobą nacieszyć – mówi na swoje usprawiedliwienie.
– Im starszy, tym głupszy.
– A ty agresywny! – wywracam oczami.
– Przymknij się Art i nie podnoś mi ciśnienia z samego rana – ostrzegam go.
– Jestem alfą, dlaczego w ogóle pozwalam, by rządziła mną beta? – pyta sam siebie.
– Bo to lubisz.
– Ale już nie lubię. Od dziś masz być idealną betą! – rozkazuje mi.
– Mhm... I co jeszcze?
– Masz się mnie słuchać – oświadcza.
– Jeszcze jakieś specjalne życzenia? Może masz jakieś preferencje?
– A żebyś... – zaczyna, ale biorę talerz, a alfa milknie.
– A żebyś się ziółkami udławił – życzy mi, a ja prycham.
– I tak mnie kochasz i tak – stwierdzam.
– No masz rację – odzywa się.
– Ty się nie podlizuj, bo w łeb nie chcesz dostać – twierdzę.
– Ty się nie podlizuj, bo w łeb nie chcesz dostać – mamrocze Art, przedrzeźniając mnie.
– Ty się prosisz chyba o dostanie w łeb – mówię.
– Może tak, może nie.
– Idę sobie, bo mam cię dosyć – mówię.
– A jedzenie? – pyta mnie.
– Nie chcę. Idę sobie.
– Ty chyba jesteś chory. Nie chcesz jeść? – pyta mnie.
– Nie chcę! Idę sobie – odpowiadam.
– To sobie idź... Ale nie narzekaj, że jesteś głodny.
– No i idę! – oświadczam. Nim się orientuję Art łapie mnie w pasie.
– Nie idź sobie – prosi mnie. Lizus jeden – Ktoś musi mi pomóc wybrać idealną kandydatkę na matkę... – wzdycham głośno. Nie chcę tego.
– Czemu ja?
– Ponieważ chcę, żebyś też miał coś do powiedzenia w tej sprawie?
CZYTASZ
The moon is miles above us
Krótkie OpowiadaniaAlbert i Art dwójka przyjaciół z dzieciństwa, zawsze nierozłączni, nawet drobne nieporozumienia, nie potrafiły zniszczyć ich przyjaźni. Do czasu - Art zaczął czuć coś więcej do swojego przyjaciela z dzieciństwa. Mimo swoich uczuć, Art musiał je zepc...