media: My Chemical Romance - The Light Behind Your Eyes
<Albert>
Spoglądałem prosto w oczy pijanemu Desiresowi. Nie był w najlepszej formie. Nie wychodził z domu, ledwo radził sobie z zajmowaniem się córki. Nawet nie było go na pogrzebie Gwyn'a. Cały czas tylko pił, nie potępiałem jego zachowania. Stracił swoją bratnią duszę. Rozumiałem jego ból, ale... Nie jest całkowicie sam. Ma córkę, zdrową omegę. To jej powinien poświęcić resztę swojego życia. Na pewno Gwyn by się ucieszył.
– Zabiłeś go – powiedział ostro – Dlaczego go nie uratowałeś? – pyta mnie, a z jego oczu płyną łzy.
– Desires! – do gabinetu wpadł Art, który musiał odkryć, że jego młodszy brat opuścił dom i byłem jedyną osobą, do której mógł się udać. W końcu tylko mnie obwinia o śmierć Gwyn'a.
– Desires przestań w tej chwili – Art prosi brata, ale ten tylko patrzy się na mnie wyczekująco.
Gwyn i dziecko mieli takie same szanse na przeżycie, jednak ceną było życie drugiej osoby. Oczywiście, że chciałem ratować Gwyn'a, w końcu... Strata dziecka, odcisnęłaby na nim piętno, ale... Pogodziłby się z tym, może w przyszłości... Doczekałby się nawet gromadki szczeniąt. Nie wykluczałem niczego, ale Gwyn... On zdążył pokochać już swoje maleństwo do tego stopnia, że... Nie miałem wyboru, ponieważ on tego chciał. Chciał, żeby to maleństwo żyło. Myślę, że wiedział, że nie pogodzi się ze śmiercią szczenięcia, które nosił pod swoim sercem. Swoje pierwsze szczenię, stracił nim, w ogóle, mógł się nim nacieszyć. W dodatku stracił je w całkowicie brutalny sposób.
Był szczęśliwy, widziałem jego radość, kiedy dotykał swojego brzucha, zawsze się uśmiechał. Często się skarżył na Desiresa, który nie chciał się zgodzić, by dziewczynka nazywała się Artemida. Wtedy kiwałem głową i życzyłem mu szczęścia w potyczce o imię dla dziewczynki. Nie chciał znać płci swojego dziecka, bo twierdził, że nic nie jest pewne i może je w każdej chwili stracić. Jednak wiedziałem, że już w tamtym momencie kochał swoje maleństwo. Kochał je przez cały czas, więc zrobił to, co uważał za słuszne. Pozwolił jej żyć, samemu umierając.
Przez łzy prosił mnie, żebym to zrobił; uratował małą Artemidę.
– Gwyn tego chciał. Chciał, żeby to Artemida żyła – mówię, a Desires upada na kolana.
– Dlaczego? Dlaczego go posłuchałeś?!
– Bo już stracił swoje szczenię! – krzyczę na niego. Nie negowałem jego decyzji, ponieważ wiedziałem, co to dla niego oznacza – Stracił swoje dziecko, w wyniku pobicia przez Gartha! – przypominam mu, gdyby mu umknął ten fakt – Pomyśl, jakby on się czuł, gdybym uratował go zamiast tego maleństwa?! Wbrew jego woli?! To tak jakbym podpisał wyrok śmierci...
– Jesteś lekarzem – stwierdza jadowicie.
– Lekarzem. Nie Bogiem! Myślisz, kurwa, że mi też jest łatwo? Myślisz, że podjęcie tej decyzji było łatwe? Gdyby Gwyn stracił przytomność... Sam musiałbym wybrać, kogo mam uratować! Myślisz, że każda z decyzji byłaby dobra? Gdybym uratował Gwyn'a... Znienawidziłby mnie, może załamałby się, a gdyby coś poszło nie tak i nie mógłby zajść w ciążę?! A może chcesz mi powiedzieć, że los, twojego dziecka w ogóle cię nie interesuje?! Nie mów, że nie! Również byłbyś wściekły na mnie, za to, że pozwoliłem umrzeć waszemu dziecku... Gwyn kochał ją, kochał tak mocno, że wolał umrzeć, żeby ona żyła. Czego nie rozumiesz? Żadna z tych decyzji nie była dobra! Więc może, zamiast obwiniać wszystkich, weź się w garść i zajmij się córką?! – wydzieram się na Desiresa. Art stoi w niemałym szoku, tego co usłyszał. Nikt, poza mną, nie wiedział, co się stało, że uratowałem Artemidę.
<...>
– Daj mi ją potrzymać! – Art próbował chwycić małą Artemidę, ale Desires tylko warknął na niego i objął dziewczynkę.
– Nie warcz tutaj na mnie! Wciąż jesteś pod nadzorem! Jedno słowo i będzie tutaj mama i nie zobaczysz jej, dopóki nie skończy siedmiu lat! – wydziera się na niego.
Moje słowa trochę ruszyły Desiresa, bo... Zaczął częściej zwracać uwagę na córkę niż na alkohol. Oczywiście, to nie oznaczało, że ktoś ufa na tyle Desiresowi, by zostawiać go samego z niemowlęciem. W dzień pilnuje go Art, a wieczorem przychodzi ich mama, by zabrać Artemidę do siebie.
– Czemu niby siedmiu lat? – pyta Desires.
– Bo tak mówię. Słuchaj się mnie! Albert powiedz mu coś! – mój alfa zwraca się do mnie, a ja wzdycham głową.
– A co ja mogę zrobić? Zresztą, daj mu się nią nacieszyć – mówię i zerkam na zegarek. Zostało mu trzydzieści minut, nim przyjdzie tu ich mama i zabierze Artemidę.
– Wygląda jak Gwyn – odzywa się Desires wpatrując się w swoją córkę.
– Mhm, wygląda jak jego kopia. Żeńska kopia.
– Oczy...
– Co? – dziwię się. Artemida jest istną kopią Gwyna. Właściwie to patrząc na nią, widzę w niej Gwyna. Być może z czasem zacznie przypominać bardziej Desiresa, w końcu jest niemowlakiem. Jeszcze przyjdzie czas, by zaczęła przypominać swoich rodziców.
– Ma lewe zielone, a prawe niebieskie. Gwyn miał lewe niebieskie, a prawe zielone – mówi.
– Naprawdę? Nie zauważyłem – mówię śmiejąc się.
Cieszyłem się, że Desires wziął się w garść. Niedługo przestanie być pod stałą kontrolą. Nikt nie chcę, by przez nieodpowiedzialność Desiresa maleństwu coś się stało. Stracił swoją bratnią duszę, już nigdy się nie zakocha. Zawsze będzie samotny. Teraz ma córkę, ale kiedy ona dorośnie? Zakocha się?
Desires zostanie sam. Stanie się więźniem samotności. Co może pchnąć go do zrobienia sobie krzywdy.
Tak właśnie wygląda strata swojego partnera. Swojego mate.
Ta więź, jest inna, piękniejsza, ale i niebezpieczna.
Kiedy para nie jest swoimi bratnimi duszami, to... Jeszcze nie oznacza, to śmierci w przypadku omeg po stracie partnera, czy samotności w przypadku alf. Ktoś może ich uratować, a mianowicie ich partner duszy. A kto uratuje Desiresa, który już spotkał swojego mate? Jest zdany już na siebie.
– Mamo, może pozwolimy dziś Desiresowi zająć się Artemidą? – proponuje Art.
– Nie wiem... Albert, co o tym sądzisz? – kobieta zwraca się w moją stronę. To po to mnie tutaj zaciągnął Art! Ty przebrzydła bestio.
– Myślę, że chyba nie ma żadnych zastrzeżeń, by Desires zajął się Artemidą przez noc – mówię – Chyba pokazał, że możemy mu zaufać i zostawić go z córką samego – dodaję.
– Świetnie, to mogę ją w końcu potrzymać? – klaszcze w dłonie Art, a Desires znowu na niego warczy.
– Mamo, powiedz coś temu baranowi! – skarży się, a ja wzdycham głośno. Jak dziecko.
– Ależ to normalne u alf. Kiedy Chris się urodził, wasz ojciec, był dokładnie taki sam.
CZYTASZ
The moon is miles above us
Proză scurtăAlbert i Art dwójka przyjaciół z dzieciństwa, zawsze nierozłączni, nawet drobne nieporozumienia, nie potrafiły zniszczyć ich przyjaźni. Do czasu - Art zaczął czuć coś więcej do swojego przyjaciela z dzieciństwa. Mimo swoich uczuć, Art musiał je zepc...