-Panie komisarzu
Adam drgnął wyrwany nagle ze wspomnienia. Do pokoju wszedł Toby. Stał w uchylonych drzwiach z lekko przekrzywioną głową, wpatrując się w Chase'a.-Słyszy mnie pan?- zapytał powoli.
Adam odchrząknął i wyprostował się w fotelu. Ciszę pokoju przeciął skrzeczący odgłos biurowego fotela. Mężczyzna dopiero teraz zorientował się jaki półmrok panuje w pokoju.
-Mógłbyś powtórzyć, Toby?- zwrócił się do partnera.
-Komendant pana wzywa- minę miał nietęgą. Spuścił wzrok nerwowo ściskając klamkę.- Natychmiast. Nie jest w zbyt dobrym nastroju.
-Jak długo jestem w tej jednostce jeszcze ani razu nie widziałem go w dobrym nastroju- Adam próbował się uśmiechnąć wstając zza biurka. W głębi ducha czuł, że to wezwanie nadejdzie.
Toby nic nie odpowiedział. Otworzył drzwi szerzej i wycofał się na korytarz. Chase wyszedł ze swojego gabinetu na oświetlony korytarz. Idąc wzdłuż mdłych, zielonych ścian starał się przewidzieć wszystkie scenariusze nadchodzącej rozmowy. Próbował znaleźć odpowiednie argumenty i odpowiedzi, których mógłby udzielić przełożonemu, ale większość z nich wypadała blado poparta jedynie słowem "zapobiegawczo" i "przeczucie"
Dotarł na czwarte piętro budynku lekko zdyszany. Postanowił wybrać schody, bo wizja stresującej rozmowy nie była warta pośpiechu, komendant poczekał tyle czasu, poczeka i pięć minut. Mężczyzna stanął przed ciemnymi drzwiami gabinetu, wziął pięć głębokich oddechów i zapukał.
-Wejść- usłyszał z wnętrza pokoju.
Adam nacisnął klamkę i wszedł niespiesznie. Od razu zwrócił uwagę na siedzącego za masywnym biurkiem komendanta Stonesa. Niemalże łysy, barczysty i wysoki mężczyzna przed sześćdziesiątką siedział na fotelu z rękoma założonymi na piersi. Nad nim wisiały certyfikaty, dyplomy, a także wielka flaga z herbem miasta. Stalowe spojrzenie zza okularów korekcyjnych wbił we wchodzącego Adama. Minę miał kamienną. Może nie pójść tak łatwo.
-Co ty odpierdalasz Adam?- zapytał komendant ze stoickim spokojem w głosie.
Chase zbliżył się i stanął przed biurkiem. Zmarszczył brwi nie rozumiejąc o czym dokładnie mówi przełożony.
-Nie zgrywaj mi tu debila. Chociaż nie. Pomysły masz tak poronione, że samo zgrywanie debila jest niedopowiedzeniem- kontynuował mężczyzna poruszywszy się na fotelu. Oparł swoje łokcie na blacie i oparł podbródek na dłoniach.- Żeby własną córkę podstawiać seryjnemu mordercy na pożarcie...- pokręcił głową.
Adam zamknął oczy i głośno przełknął ślinę. Codziennie rano budził się ze świadomością, że wydał wyrok na własne dziecko. Nie mógł tego znieść. Starał się zapomnieć, przypudrować poczuciem obowiązku, wyższego dobra, zapobiegania. Ale nic nie zmieni faktu, że popełnił błąd. Śmiertelny błąd.
-Wiesz, że powinienem cię zawiesić za coś takiego, prawda? Jedna sprawa poświęcanie swojego dziecka na jakieś wywiady z więźniem, a co innego robienie tego pod moją kuratelą! Wiesz, że ci z rady miasta ukręciliby mi głowę za coś takiego?!- zakończył wzburzony.
-Panie komendancie- zaczął Adam.- Robert... Znamy się tyle lat... Wiesz, że nigdy bezpodstawnie nie narażałbym imienia jednostki, a tym bardziej życia mojej córki- z całych sił starał się panować nad głosem.- gdybym nie był przekonany, że dzięki tym rozmowom uda się go w końcu złapać... że uda się wychwycić coś, żeby przyskrzynić go na dłużej niż dwa lata!
-Adam nie ma czasu!- Stones wstał z fotela i mocno ścisnął krawędź blatu.- Zostało nam pięć dni i ten postrzeleniec wyjdzie i nic z tym nie zrobisz! Trudno! Musisz pogodzić się z porażką...

CZYTASZ
Let me
Fiksi PenggemarWystarczyło jedno spojrzenie. Jeden dotyk. Zaczął wariować. Stała się jego obsesją. Kolejną...