Naprawdę nazywam się Cody i od samego początku zawsze byłem niechcianym dzieckiem. Nigdy nie wiedziałem, kim był mój ojciec, a moja matka była przestępcą, zbyt zajętą swoimi intrygami, by martwić się o mnie. Zostawiła mnie na kilka dni, czasem tygodni, więc szybko przyzwyczaiłem się do samotności, nigdy nie miałem przyjaciół. Pewnego dnia przyjechał pracownik socjalny i zabrał mnie od mojej nieodpowiedzialnej matki, aby zabrać mnie do sierocińca. Na początku nie obchodziło mnie to zbytnio, w rzeczywistości była to idealna okazja, aby zacząć od zera i zacząć spotykać się z innymi dziećmi w moim wieku.
Ale nie wiem dlaczego, wszystko poszło nie tak. Nikt mnie nie lubił i wszyscy mnie zastraszali. Siadałem na krześle i nie rozmawiałem z nikim, bałem się. Przyzwyczaiłem się do tego, że nie jestem normalny i nigdzie nie pasuję. Nagle pewnego dnia kazali mi się spakować, bo będę adoptowany. Byłem naprawdę zaskoczony. Kto miał adoptować 13-letniego chłopca? Ludzie zazwyczaj wolą młodsze i ładniejsze dzieci. Poza tym byłem dziwakiem, to było oczywiste. Byłem jeszcze bardziej zaskoczony, kiedy zabrali mnie do dużej i luksusowej rezydencji, bardziej niż kiedykolwiek widziałem.
Osiedliłem się w swoim pokoju i minęło kilka dni, aż w końcu poznałem mojego nowego tatę. Był głównym naukowcem w dużym laboratorium, które badało zachowanie wirusa. Ze względu na swoją pracę nie mógł też spędzać dużo czasu w domu, a ja zacząłem budzić stare duchy z przeszłości. Aby tego uniknąć, zacząłem interesować się jego badaniami, a nawet zacząłem pomagać mu w jego własnym laboratorium. Odwzajemnił przysługę, wyjaśniając mi, jak wszystko działa i jak niesamowitą moc niszczącą mają wirusy.
Tak jak on zacząłem prowadzić dziennik pracy, w którym rysuję szkice i spisuję formuły. Wszystko to zabrało mi dużo czasu w szkole, a kiedy już poszedłem, moi koledzy z klasy traktowali mnie jak dziwaka. Kiedy miałam 17 lat, nauczyłam się tak wiele o wirusie, że postanowiłam rozpocząć własne eksperymenty. Używałem szczurów i innych zwierząt i zwykle wszystkie testy kończyły się śmiercią badanego. Kiedy umierali, wydawały wysokie odgłosy, rodzaj uduszenia, jakby ich płuca miały eksplodować. To był niesamowity moment. Zastanawiałem się, jakie dźwięki wydadzą ludzie, ale za każdym razem, gdy rozmawiałem o tym z kimś, mówili, że jestem chory i powinienem szukać pomocy. Jednak nie poddałem się. Pewnego dnia, gdy byłem z ojcem w pracy, zostałem sam i wykorzystałem sytuację, napełniając strzykawkę bardzo śmiertelnym wirusem.
Tej samej nocy, kiedy wszyscy spali, założyłem czarną kurtkę i niebieskie dżinsy i zszedłem do piwnicy. Miałem kij bejsbolowy i przypadkiem znalazłem słoik z używanymi i zardzewiałymi gwoździami. Przybiłem kilka z nich i tak stworzyłem prostą, ale śmiertelną broń. W innej szufladzie znalazłem starą maskę gazową i niebieskie okulary spawalnicze. Kiedy już miałem to wszystko, wyszedłem do najciemniejszej dzielnicy w mieście. Wybrałem dom na chybił trafił, stary i rozpadający się dom, i wszedłem do środka. Nie było trudno zakończyć życie wszystkich tam, dzięki mojemu ulepszonemu nietoperzowi. Ale uratowałem ostatnią osobę, 50-letniego mężczyznę.
Unieruchomiłem go i wstrzyknąłem ukradziony przeze mnie wirus. Poczekałem, aż rozprzestrzeni się po całym jego ciele. Mężczyzna ledwo narzekał, był przerażony. Po chwili zaczął głośno jęczeć - jęki, które brzmiały jak zwierzęta i nagle upadł na podłogę. Nie żył, a ja nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu - w końcu przeżyłem ten moment. Kiedy wróciłem do domu, ojciec czekał na mnie, rozbudzony. Postanowiłem powiedzieć mu, co zrobiłem, mając nadzieję, że jako naukowiec podzieli moje pragnienie prowadzenia badań. Ale zamiast tego był przerażony i chciał zadzwonić na policję. Spojrzał na mnie z takim samym obrzydzeniem jak moi koledzy z klasy.
Kiedy złapał telefon, skorzystałem z okazji i roztrzaskałem mu głowę kijem. Wyszedłem biegnąc w stronę laboratorium badawczego, do którego wkradłem się dzięki akredytacji, którą ukradłem ojcu. Chwyciłem torbę i zacząłem napełniać ją strzykawkami i próbkami wszelkiego rodzaju wirusów. Postanowiłem uciec, ale zanim to zrobiłem, poszedłem po tej brudnej dzielnicy miasta, aby wypróbować niektóre z moich nowych nabytków. Potem potrzebowałem schronienia, więc poszedłem do lasu.
Po pewnym czasie chodzenia znalazłem kogoś. Próbowałem go dostrzec w ciemności i zobaczyłem chłopca w pomarańczowych okularach i kagańcu zakrywającym usta. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem z granatowym kapturem i miał przy sobie dwa topory. Nie wiedziałem, czy mnie widział, więc ukryłem się za drzewem, ale kiedy spojrzałem ponownie, już go tam nie było. Spojrzałem w innym kierunku i nagle zobaczyłem go twarzą w twarz, naprawdę blisko mnie. „Wynoś się... znam cię, nie masz nic do ukrycia". Wyglądało na to, że nie chciał mnie zaatakować, więc poszedłem i przerażony zapytałem, kim on jest. „Nazywam się Toby". Chciałem wypowiedzieć swoje imię, Cody, ale zamiast tego z moich ust wyszło coś innego: X-Virus. „Miło cię poznać, wirusie X. Teraz chodź ze mną". Zaczął iść, a ja poszedłem za nim, nawet nie wyobrażając sobie, że znalazłem wspaniałego przyjaciela, mojego brata krwi.