Była już późna jesień. Końcówka października zawsze była tu szara i ponura. Zwierzęta przygotowywały się do snu zimowego. Ludzie niechętnie wychodzili na dwór, bo było zimno. Parkową drogą ze spuszczoną głową szedł około piętnastoletni chłopak. Przez żółtą kurtkę był dobrze widoczny na tle bezbarwnych drzew. Widać było na jego twarzy strach i smutek. Starał się iść jak najwolniej, byleby opóźnić powrót do domu. Wracał ze szkoły z kolejną jedynką. Bał się matki. Zawsze go biła - jego i jego brata. Za najmniejszą nawet błahostkę potrafiła uderzyć któregoś z nich w głowę metalową rurą.
- Tim! Chodź tu! Raz! - usłyszał głos matki z zewnątrz. Przeszły go dreszcze.
No tak! Jak mógł być tak głupi, żeby zostawić plecak przed drzwiami! Z grobową miną poszedł do kobiety. Była wściekła, w ręce trzymała zmiętą kartkę z oceną niedostateczną.
- Co to ma być?! Nie tak cię wychowałam! - natychmiast zamachnęła się na niego z nożem, którym kroiła warzywa. Chłopakowi nie udało się uniknąć ciosu. Na jego twarzy w poprzek przebiegały dwa głębokie, krwawiące cięcia. Uciekł do kuchni. Twarz nieznośnie go piekła, to było nie do wytrzymania. Obmył ją wodą, ale to nie pomogło. Wziął z zamrażarki kostki lodu, zawinął w ręcznik i przyłożył do głowy.
"Zabij ją! Niech zapłaci za to, co zrobiła!" usłyszał głos w głowie. Bez wahania poszedł do ogrodu, zakradł się do kobiety od tyłu i związał ją. Usta zawiązał zieloną chustką, która leżała na ziemi. Zaprowadził ją brutalnie do piwnicy i przywiązał kolejnymi linami do krzesła. Próbowała się wyrwać, jednak nic z tego. Tim okrążył ją powoli.
- Przestań się rzucać. Teraz zapłacisz za to, co mi zrobiłaś! Nienawidzę cię. Teraz to ja się tobą zabawię. - zaśmiał się złowrogo. Założył czarne, skórzane rękawice i wziął obcęgi. Zerwał z jej twarzy chustkę i uśmiechnął się do siebie. - To co, może w dentystę?
Gdy straciła już wszystkie zęby i język, odłożył obcęgi, a chwycił piłę ręczną. Zaczął ciąć jej lewą rękę przy łokciu, radując się spływającą krwią i jej bólem. Był w niemal transie. Z chęcią oglądał przecinane po kolei mięśnie, ścięgna i w końcu kości.
W jednej chwili drzwi otworzyły się. Stanął w nich jego brat bliźniak, Brian. Był w szoku.
- Brian! Co tak wcześnie? - zawołał wesoło.
- Zostaw ją. - wydusił. Był w niezłym szoku.
- Dlaczego? Ona nas krzywdziła tyle lat!
- Uwolnij ją. Proszę...
- Po co?
- Błagam...
- Ej, przynieś dżem z piwnicy - powiedział Tim i zaczął kroić chleb. Drugi chłopak niechętnie zszedł na dół, jednak już po chwili dało się stamtąd słyszeć krzyk. Okropny wrzask. Chłopak się przeraził. Chciał zejść, ale bał się. Nie wiedział, co się dzieje. Bał się o brata.
Jednak Brian wrócił po minucie, jakby nic się nie stało. Ale wyglądał strasznie. Jego twarz była pozbawiona uszu, nosa - zupełnie gładka i czarna. Jego ręce były również czarne, jakby spalone. Nie miał powiek, a jego gałki oczne były całe czerwone. Nie było na nich źrenic, tęczówek. Były po prostu jednolite. Miał na 'twarzy' odwrócony uśmiech, coś na kształt smutku, jednak trudno określić, czy był wycięty, czy namalowany, w każdym razie na pewno nie prawdziwy. Na głowie miał kaptur.
- Co ci się stało?!
- Czymkolwiek jesteś, pokaż się natychmiast! Człowieku bez twarzy! Wiem, że to ty! - krzyknął. Nagle na drodze do lasu zmaterializowała się wysoka, może dwumetrowa postać mężczyzny w garniturze. Bez twarzy, ale czuli na sobie jego wzrok. To było straszne. Zaczął iść w ich stronę.
Kamera przestała na chwilę śnieżyć, więc Brian nakierował ją na postać. Za nią szedł jakiś chłopak. Wyglądał na starszego od nich. W ręce trzymał siekierę. Na twarzy miał żółte gogle i usta zawiązane szarą chustką. Nagle usłyszeli głos, jakby w głowie. "Kim jesteście?"
- Ja... Eee... Masky. A to mój brat... Hoodie. - wymyślił na poczekaniu.
"Nadają się" znów głos w głowie i chłopak z siekierą zaczął iść w ich kierunku.
- Hej Masky, witaj Hoodie. Jestem Ticci Toby. To Slenderman,