[4] Upadki Osłodzone Czekoladą

122 9 0
                                    

Czasu, jak się okazało, nie mieli wcale tak wiele. Nie przeszkodziło im to jednak w zatrzymaniu się w centrum Klingenthal i wstąpieniu do jednej z nielicznych otwartych kawiarni. Miasto, mimo zawodów Pucharu Świata, nie stało się nagle tętniącym życiem, co akurat rodzimym mieszkańcom było na rękę, bo nie musieli borykać się z korkami i wzmożonym ruchem drogowym.

Kawiarnia, a właściwie piekarnia specjalizująca się w ciastach, ulokowana była w obskurnym budynku z czerwonej cegły. Wnętrze biło jednak przyjemnym ciepłem, które było w stanie przypomnieć nawet o zbliżających się świętach.

Stephanowi i Marice siedziało się na puchowych fotelach aż zbyt dobrze. W ciągu ostatniego półtorej godziny zdążyli wypić po kawie, gorącej czekoladzie i zamówić jabłecznik na pół. Tematów im nie brakowało, a nawet w momentach kiedy siedzieli w dłuższej ciszy, żadne z nich nie miało ochoty się ruszać.

- Ja bym tak nie potrafiła - rzuciła Rika po kolejnej salwie śmiechu, kiedy Stephan opowiadał jakiś żart związany ze skokami narciarskimi.

- Jak?

- No wiesz, rzucacie się w przepaść w towarzystwie dwóch plastikowych dech - wytłumaczyła gestykulujący przy tym obficie. - To nawet brzmi trochę...masochistycznie.

- Niestety nie mogę się nie zgodzić - przyznał z uśmiechem po zastanowieniu się. - Chyba każdego z nas na początku trochę to przerażało. Wiesz, kwestia przyzwyczajenia to jedna sprawa, druga to to, że ciężko jest się pozbyć respektu do powietrza. Moim zdaniem nie powinno się go pozbywać, choć trener pewnie powiedziałby inaczej.

- Powinnam cię zrugać w jego imieniu, ale chyba się z tobą zgadzam - kiwnęła głową i wpakowała sobie do ust ciasto. - Zresztą co ja tam wiem. Po prostu podziwiam was wszystkich.

- Tak? A ja myślałem, że masz nas za masochistów, jak sama powiedziałaś - rzucił z uśmiechem, na co Keller się oburzyła.

Nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć bo na telewizorze umiejscowionym zaraz za nią usłyszała znajomą melodię. Włączony program sportowy zaczął prezentować skocznię narciarską i przedstawiać szczegóły, co do konkursu. Marika i Leyhe popatrzyli po sobie, przerzucając się przy tym kilkoma przekleństwami. Wstając od stołu pognali do lady i zapłacili każdy za swoją połowę. Normalnie Stephan pewnie by się o to kłócił, ale teraz niespecjalnie się tym przejmował.

Małomiasteczkowość Klingenthal było im na rękę, bo na skoczni byli ledwo kilka minut później. Gorzej było przepchnąć się między kibicami, chmarą dziennikarzy i telewizji, którzy kłębili się na terenie obiektu.

- Szukaj chłopaków, a ja odbiorę ci narty - zaproponowała kiedy wbiegli na odgrodzoną część skoczni. Stephan kiwnął głową, choć niespecjalnie był przekonany do tego pomysłu. Nie wiedział czy bardziej powinien się martwić o swoje ukochane narty, czy o samą Keller taszczącą je.

Czas nie pozwalał na filozoficzne przemyślenia tego typu, więc szybkim krokiem ruszył do sektoru dla skoczków. Najbardziej prawdopodobnym było, że znajdzie swoich kolegów z kadry w niemieckim domku, choć z nimi nigdy, niczego nie można być pewnym. Równie dobrze mogli już dawno gdzieś się rozejść. Leyhe nie chcąc tracić czasu, będąc w szatni szybko się przebrał i pozbierał sprzęt. Pozostało mu czekać na Marikę i zaczepić któregoś z niemieckich techników, aby go pokierował.

Spokojnie stojąc przed domkiem wytrzymał całe dwie i pół minuty. Potem jego wewnętrzne ADHD kazało mu zacząć poszukiwania szatynki. Jeśli udało jej się zdobyć narty, to nie powinno to być takie trudne, bo wyróżniałaby się z tłumu. Jeśli jednak nie to był na straconej pozycji, bo jej przeciętne metr siedemdziesiąt nie należało do punktów orientacyjnych wśród ludzi. Pokręcił się po okolicy rozglądając dookoła.

RIGHT HAND | s. leyheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz