[8] Gdzieś Pod Radomiem

90 8 3
                                    

— Stephan! — zawołała bruneta i dogoniła go przy wyjściu. Obydwoje obładowani byli sprzętem więc przez drzwi musieli przejść gęsiego. — Podobno chciałeś pogadać.

— A tak, faktycznie — zgodził się w drodze do samochodu. Włożył torby, które niósł, do bagażnika i odebrał resztę od Riki. — Miałem zameldować, że idziesz z nami jutro na łyżwy.

— Co? — zdziwiła się, na początku niezbyt rozumiejąc, co przez to rozumiał. Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ramiona. — Nie mówię, że bym się nie zgodziła, ale nie podoba mi się ten rozkazujący ton. Nie słyszałeś, że kobiety są uparte i zawsze zrobią wszystko na odwrót?

— Polecenie służbowe... no nie patrz tak. To słowa trenera, nie moje.

— Trener powiedział, że moim poleceniem służbowym jest iść z wami na łyżwy? — zapytała nieco retorycznie, bo domyślała się odpowiedzi.

— No, nie do końca tak powiedział — podrapał się po głowie. — Bardziej wspomniał coś o pilnowaniu, bo on nie będzie z siebie robił kretyna. Ale wiesz, może być fajnie — zabrzmiał, jakby chciał ją przekonać i uśmiechnął się zachęcająco.

— Nie wypada ignorować woli bossa Horngachera. A to nie tak, że wam przypadkiem nie wolno uprawiać sportów ekstremalnych? — spojrzała na niego podejrzliwie, ale już wiedziała, że musi się jutro przygotować na obicie na lodzie.

— Od kiedy łyżwy są sportem ekstremalnym? — odpowiedział pytaniem na pytanie.

— Jak się czegoś nie potrafi, to każdy sport jest ekstremalny — rzuciła z przekonaniem. Wielokrotnie przekonała się o tym fakcie na własnej skórze, zwłaszcza, że do osób bardzo wysportowanych nie należała. — Nawet golf.

— Cóż to za podła sugestia, że nie potrafimy jeździć na łyżwach — oburzył się, kiedy wsiadali do samochodu.

— Mówiłam o sobie.

— Jakby kogoś zdyskwalifikowali, to może bym się dostał... — mruknął Wellinger siedząc w poczekalni razem z Constantinem, Stephanem, Markusem i Karlem, którzy, tak jak on, czekali na swoje skoki. — albo jakby ktoś nie dotarł na start.

— Chłopie, skończ narzekać, bo uszy więdną — Eisenbichler wstał z krzesła i zaczął krążyć po pomieszczeniu, niezbyt mając ochotę na przemyślenia chłopca spod znaku fioletowej krowy.

— Daj mu spokój, niech sobie planuje morderstwa i porwania — uciszył go Schmid, który w przeciwieństwie do starszego kolegi dobrze się bawił słuchając Andreasa.

— Marudzisz, Welli. Będzie dobrze — pocieszył przyjaciela Stephan, jednak ten był całkowicie nieprzekonany.

— Najlepszy argument Stephana Leyhe: będzie dobrze — zakpił, jednak nikt nie wziął go specjalnie poważnie.

— Patrzcie go, taki młody, a jaki rozbestwiony — Markus naciągnął blondynowi czapkę na oczy.

— Utkajcie się na chwilę, dinozaury, — rzucił Constantin również wstając z miejsca i odwracając się do kolegów tyłem, przykleił nos do szyby i zaczął obserwować rozbieg. — bo chcę przeanalizować konkurencję.

— Co chcesz...? — parsknął Geiger, którego owa konkurencja w tej chwili była... taka niespecjalnie pokaźna i ograniczała się, zdaniem niektórych, do jednego, japońskiego nazwiska.

—To patrzysz w złą stronę.

— A ty przed chwilą nie zapowiadałeś, że będziesz ostatni? — Leyhe był pewny, że mógłby zacząć diagnozować u swojego przyjaciela rozdwojenie jaźni.

RIGHT HAND | s. leyheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz