Rozdział 16 -Nie jestem już Lan 6/6

122 20 8
                                    

Maraton cz. 5 *Ostatnia część maratonu. Co sądzicie o wspomnieniach Shuiego?*

Maleństwo spało spokojnie owinięte fioletową szatą w ramionach ojca. Miało białe włoski i równie jasną skórę, lekko zaróżowioną.

- Ren Long, mój mały synek, promyczku. - Szeptał ubrany na biało mężczyzna ostrożnie gładząc pulchny policzek. – Zabierz go Ren Zhan i chroń. – Spojrzał w oczy kucającego na parapecie mężczyznę. We fiołkowych oczach błyszczały łzy, dumy i szczęścia z powodu narodzin synka, ale i smutku. Musiał bowiem zostawić swego ukochanego w tym miejscu.

- Wrócę, smoczyco, księżycu, wrócę i zabiorę cię do domu.

Obiecał drżącym głosem, cały zresztą drżał. Jeszcze nie tak dawno wraz z Shui cieszyli się z rosnącego brzucha młodszego mężczyzny, który ukrywali pod silnymi zaklęciami iluzji, snuli plany ucieczki, wspólnej przyszłości. Tym czasem żegnali się prawdopodobnie na zawsze, Shui był zbyt osłabiony po porodzie, a jego ,,żona" zaczęła rodzić wcześnie niż przypuszczano.

- Opiekuj się nim, chroń go.

Poprosił Shui odsuwając się z trudem od okna, niedługo do niego przyjdą, aby uznał dziecko urodzone rzez morderczynię jego mistrza. Ren Feng popatrzył na niego ostatni raz i zniknął w ciemności z dzieckiem w ramionach.
Po kilku godzinach do domu wpadli służący z latarniami w dłoni, zastali Starszego Panicza siedzącego w pozycji kwiatu lotosu przy niskim stoliku, na którym spoczywał Guqin. Twarz Lan Shui jak zawsze nie zdradzała po sobie niczego.

- P-Paniczu Lan, Pani Lan powiła syna.

Powiedział jeden z nich łapiąc oddech i zginając się w niskim ukłonie.

- Rozumiem, już idę.

Odparł spokojnie wstając, nikt nie zauważył skrzywienia bólu na jego twarzy, światło z lampy przyniesionej przez służących nie sięgało tak Dalego wgłęb pokoju. Wyszli i ruszyli do Gencjon (Dom matki Xichena i Wangjiego), przed, którym zebrał się całkiem spory tłumek. Ciche podekscytowanie było wyczuwalne w powietrzu, kiedy Shui był blisko zrobiono mu przejście, białe szaty rozstąpiły się na boki niczym morska piana.

Shui mógł czuć nienawiść do brata i kobiety, z którą został zmuszony do małżeństwa, tak nie umiał nienawidzieć dziecka, które mu podano. Było blade, tak jak Long jednak miał kępkę ciemnych włosów na małej główce.

- Witaj w klanie synu. Lan Huan, grzecznościowe Xichen.

Powiedział, ale w głębi serca współczuł dziecku, będzie dorastał w Sekcie idealnej na zewnątrz, zakłamanej aby inni mieli ją za wzór. Zasady zakazujące wręcz życia. Shui dopiero po pobycie w Jaskini zaczął żałować, że nie urodził się w innej sekcie.
Odepchnął te myśli na bok i podał dziecko służce, czuł na plecach palące spojrzenie, wiedział do kogo należało, do Lan Qirena, osobnika wydanego na ten świat przez jego matkę, ale nie mógł nazwać go bratem, nie po tym do czego go zmusił. Wyszedł z domu i skierował się do swojego.

- Wychowam go i uchronię od tej zarazy, która masz w sobie.

Powiedział Qiren odprowadzając go i zamykając drzwi za plecami.

- To nie choroba, głupcze.

Odparł Shui nie oglądając się przez ramię. Skierował się w stronę swojego posłania. Od porodu minęły ledwo dwa dni, nim wymógł aby Feng go zabrał w bezpieczne miejsce, do siedziby swojego klanu. On chciał zostać i jeśli mu się uda uchronić spłodzone dziecko przed tym losem. Przeczuwał, że nie da rady, że to Qiren go zastąpi, wbrew jego woli.

Sekta za mgłą {MDZS}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz