Rozdział 5 - Walka z Bagnami

64 6 8
                                    

Powietrze było duszone i nieruchome, wypełnione jedynie przez jęki, krzyki, przekleństwa, cięcia mieczem i brzęki strun. Co jakiś czas dało się słyszeć plusk czarnej wody, kiedy z hukiem wpadało do niej kolejne drzewo.  Świst bata i trzask błyskawicy elektryzowały wszystko naokoło nich. Potwory jednak się nie cofały, napierały coraz silniej na kultywujących, od czasu do czasu wciągając pod wodę kogoś, kto na sekundę opuścił gardę. Śliskie drzewa nie ułatwiały pracy ludzi. Nie dawało się o nie zaczepić, ostrza siekier niekiedy odbijały się od czarnej kory trafiając drwala w nogę bardzo głęboko. Walczący nie mogli się niekiedy od nich odbić, bo nawet lekko postawiona stopa ześlizgiwała się wprost w ciemne odmęty, gdzie czekały chciwe paszcze wodnych ghuli.

Dźwięki guqinów rozbrzmiewały co paręnaście sekund, brzmiąc groźnie czysto jednak nieco rozpaczliwie, nie mogąc sobie poradzić z falą mrocznej mocy, którą emanowały Bagna. Ubrani w białe szaty kultywujący byli spoceni i brudni jak wszystko. Nic nie zostało z pięknych młodzieńców porównywanych do nienagannych książąt w każdej sytuacji. Kilku uczniów zgubiło opaski, wiele było krzywo zsuniętych na czołach. Spocone czoła pokryte szlamem i czarnym piachem. jasne ubrania, na których wyraźnie odznaczały sie plamy potu. Klatki piersiowe unosiły się, otwarte szeroko usta z trudem łapały powietrze. Niejednemu uciekało spomiędzy nich przekleństwo, ale starsi ich nie upominali zbyt zajęci walką. 

Uczniowie w żółtych szatach także wyglądali inaczej niż zawsze. Nie było w nich ani grama arogancji, którą zwykle okazywali całemu światu. teraz z trudem utrzymywali się na rozkołysanych łodziach siekąc niemal na oślep w powietrze lub, w wodę. Spocone czoła błyszczące w ledwo widocznych promieniach słońca. Klęli ile wlezie, łamiąc miecze i łapiąc cokolwiek innego zdatnego do obrony. Nie ryzykowali prób wskoczenia na czarne drzewa, których gałęzie oskarżycielsko wskazywały niebo. Widzieli jak inni z nich spadali wprost w namiętne ramiona topielców. 

Przywódcy sekt nie byli w lepszej sytuacji niż ich uczniowie. Walczyli z pełną mocą z pokładu długich łodzi, zaklęcia wyryte na deskach ledwo dawały radę, trzaskając i rozbłyskując co chwilę. Wyrzucając snopy iskier w powietrze. 

Lan Xichen przeskoczył z jednej nogi na drugą po czym skupiając się uderzył dłonią w struny. Fala mocy pomknęła ku nacierającym zwłokom, zabijając je w jednej chwili, łamiąc napotkane po drodze drzewa. Powiększył tym samym obszar, gdzie mogli wejść, jednak pod wodą czaiło się więcej pokrak, które wylazły z obrzydliwym pluskiem na pnie ściętych drzew i otworzyły przegniłe usta. Z setek zgniłych, pełnych wody gardzieli wydarł się wrzask, ogłuszający, dezorientujący kultywujących. Kolejna fala mocy lecąca wraz z dźwiękiem, czystym, potężnym i podszytym smutkiem przecięła bestie na pół, sprawiajac, żena parę chwil zapanowała cisza. Potem uczniowie zaczęli krzyczeć, gdy łodzie zakołysały się groźnie, przez bestie próbujące zaatakować spod pokładu. 

Meng Yao dyszał ciężko chwiejąc się wraz z łodzią. Nie czuł prawej dłoni, z koniuszków palcy ciekła krew. Struny jego guqinu błyszczały groźnie. Czuł się wyjątkowo źle, jego energia duchowa, śmiesznie mała w porównaniu do innych była na wyczerpaniu. Nie mógł strzelać z łuku swoimi specjalnymi naładowanymi mocą strzałami, które wybuchały tworząc wyłomu w szeregach bestii. 

Kaszlnął wypluwając krew i ślinę na pokład. Medycy nie nadążali z opatrywaniem rannych, nie kłopotał ich. otarł brodę złapał miecz i ciął nabijając na ostrze łeb jakiegoś trupa, z resztką długich włosów na łysej, szarozielonej skórze. Puste oczodoły i czarne zęby, wystające z paszczy pozbawionej warg. odrzucił truchło ze wstrętem, zaraz zabijając kolejnego.

Nie Minguje ciął w szale Baxią na prawo i lewo, bez wyszukanych i pięknych ruchów dłońmi. Długie włosy zwykle związane w niedbały kucyk, teraz wisiały luźno wokół jego twarzy nadając mu wygląd szaleńca. Złotą ozdobę zgubił podczas walki, nie przejął się tym, póki mógł walczyć nic go nie obchodził wygląd. Miał wokół siebie mnóstwo miejsca. Jego właśni uczniowie uciekli po za zasięg przeklętej szabli, która przecinała na pół nawet drzewa.

- Otchłań, tam jest Otchłań!

Zawołał jakiś uczeń lecąc niemal pionowo w stronę nieba i z góry obserwując pole bitwy. Poczuł w tedy jak skóra mu cierpnie na karku. Nie było jednej Wodnej Otchłani, ale kilka. Dużych i małych. Poleciał szybko do swojego Przywódcy, który posłał miecz wprost na wroga.

- Mistrzu, Mistrzu!

Zawołał strwożony lądując na pokładzie. Mężczyzna odziany w fiolet uderzył batem odrzucając falę trupów od swojej łodzi. 

- No mów, nie stój jak idiota!

Zawołał ponownie atakując. Był blady na twarzy, wyglądał jakby miał się w każdej chwili przewrócić. Uderzył ponownie batem po czym skupił energię, a miecz spoczywajacy w pochwie na biodrze wyleciał w powietrze tnąc napotkane po drodze ghule.

- Nie mamy szans, tam jest kilkanaście Wodnych Otchłani, mniejszych i większych!

Krzyknął uczeń YunmengJiang, sprawiając, że młody przywódca niemal załamał ręce gotów się poddać. Ta walka nie miała sensu. Aby pozbyć się jednej Wodnej Otchłani trzeba wypompować cała skażoną wodę i na tysiąc lat zostawić dno morskie do wyschnięcia na słońcu, a przedtem trzeba z niej wyciągnąć to co pochłonęła. 

To co zaskoczyło Jiang Chenga, to to, że Otchłanie nie walczyły między sobą o tereny, w końcu jako wodny potwór powinien strzec swoich terenów przed innymi. 

- Leć do innych przywódców i przekaż im wieści, wycofać się, na pełne wody, z dala od Bagien!

Rozkaz został wykonany nadzwyczaj chętnie, z wyjątkiem w postaci przywódcy Nie, który chciał dalej walczyć. Dopiero uspokajające zaklęcia z Guqinu Meng Yao i Lan Huana zadziałały na tyle aby nie protestował przeciwko zawróceniu łodzi. 

Po sporym oddaleniu się medycy mogli na spokojnie zająć się rannymi. Przywódcy zapoznali się ze stratami. Były one dotkliwe. Stracili sześćdziesiąt łodzi i każda sekta po ponad połowie zabranych uczniów. 

Przywódcy zebrali się na jednej z łodzi i zaczeli rozmawiać o wszystkim.

- Nie wygramy, nigdy, chociażbyśmy wezwali samych bogów.

Zaczął Jiang Cheng siedząc przy niskim stoliku, a medyk za jego plecami go badał, brunet zgodził się na to dopiero kiedy ten opatrzył uczniów sekty.

- Co masz na myśli przywódco Jiang? 

Spytał napiętym głosem przywódca Nie, zaciskający pięści, jakby powstrzymywał się od uderzenia młodszego mężczyzny.

- To, że nie możemy się wycofać, wrócić do domu, nie ma też sensu walczyć, straciliśmy ponad połowę ludzi i nie posubeliśmy się do przodu. - Odparł Cheng pochylając głowę w zamyśleniu.



Sekta za mgłą {MDZS}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz