Rozdział 18 - Wiele perspektyw, łzy

118 20 5
                                    

*Proszę dajcie gwiazdkę i komentarz. Wiem, są ferie i może i byłby maraton, ale dorwało mnie przeziębienie plus mam praktyki. Proszę jakieś miłe słówko, bo pół dnia walczę z internetem, aby to wstawić i zaraz mnie krew zaleje niczym Thorina Dębową Tarczę, gdy go wydymano w dupę z Arcyklejnotem.

Wen Qing leżała i patrzyła tępo w sufit. Nie pamiętała co się działo w lochach, ani jak się znalazła w, jak dawało się domyśleć, gabinecie. Świadomość wróciła jej dopiero przed chwilą. Oddychała spokojnie, a jej myśli płynęły swobodnie i powoli. Potrzebowała tego, tej chwili ciszy, aby nie stracić rozumu. Odetchnęła i w tej samej chwili skrzypnęły zawiasy. Po gabinecie rozległo się echo kroków. Przy jej głowie stanął białowłosy kapitan. Jego wzrok był spokojny, zimny. Twarz zdawała się być wykuta w skale. Nadal miał na sobie zbroję. Kobieta napięła mięśnie w całym ciele, czekała na tortury, na cokolwiek. Ten jednak jedynie się odezwał :

- Dobrze, że się ocknęłaś, przyniosłem kolację. Spokojnie, nie jest zatrute.

To mówiąc podsunął niski stołek, a na nim położył okrągłą tacę. Qing dostrzegła na nim niewielki, okrągły koszyczek, z którego ulatywała para niosąc zapach pysznego jedzenia. Obok stała miseczka z ryżem, blisko niej trzecia z sosem z warzywami.

Medyczka z wybitej sekty usiadła i ujęła w dłoń pałeczki, które zostały ułożone na koszyku z pierożkami Dim Sum.

- Jedz spokojnie, nic ci nie grozi.

Uspokajał mężczyzna odchodząc, tym samym dając jej przestrzeń. Wen drgnęła i spojrzała na niego spłoszona.

- Co z A-Yuanem, A-YuTian i Lin Mingiem? Uwolnij ich i mnie!

Krzyknęła, słabo, niezwykle ochryple, gardło potwornie piekło, po wcześniejszym wybuchu w Lodowych Lochach.

- Spokojnie, najpierw zjedz. Nie jesteście już więźniami, jednak ty musisz najpierw dojść do siebie. Te małe potworki, są z ojcem. – Wen Qing aż podniosła brew, ze zdziwienie.

- Ojcem?

Spytała zszokowana.

- Tym Skorpionem. – Uściślił białowłosy. Wen Qing cieszyła się, że jeszcze nie zaczęła jeść, gdyż by się udławiła. Śmiała się głośno i dźwięcznie.

- Lin Ming, jest jedynie przyjacielem...

Wyjąkała między salwami śmiechu, nie umiejąc się opanować, tym bardziej widząc nieco zagubiony wyraz twarzy. Nie powiedziała tego na głos, ale Pan Kapitan był... cóż rzec, przystojny. Wen Qing w swoim życiu rzadko widziała pięknych mężczyzn.

- Tylko przyjaciel.

Powtórzył białowłosy, a w jego dotychczas zimnym głosie, zabrzmiała dziwna ulga.

* * *

Wei chodził szybko po jaskini, z kąta w kąt, przewracając przy tym lub też rozbijając w gniewie przedmioty, które nawinąwszy mu się pod nogi, kończyły na ścianie. Próbował myśleć, gdzie też podziały się jego dzieci, co znaczyła dziwna wiadomość od Minga? W dodatku to co przeżył z Wen Ningiem, tu w jaskini... to nie dawało mu spokoju. Nie wiedział czy jest wściekły, a jeśli jest to na kogo?

Nie chciał też atakować dwójki przyjaciół. Xue Yang nie zasłużył na te przykre słowa, które padły pod jego adresem, nie tak dawno, bo ledwo parę godzin temu. Nawet go już nie bolał ten policzek, który wymierzył mu młodszy mroczny kultywator. Kiedy były Patriarcha wyrzucił ich z jaskini, słyszał jeszcze jak obaj się kłócą. Wen Ning, zawsze spokojny, teraz krzyczał na Yanga, który z kolei pokazywał na co stać jego cięty język. Wuxian nie myślał parę godzin temu o tym do czego doprowadziła ta awantura, teraz jednak zaczął do jego głowy dobijać się głos sumienia.

Dlatego też z bólem wątroby i żołądka Twórca mrocznej Ścieżki wyszedł na zewnątrz. W oczy od razu rzuciły mu się ślady walki, rozbite głazy, połamane krzewy, ślady krwi i kawałki porozrywanych ubrań. Mężczyzna zadrżał w przestrachu.

- Co tu się stało, gdzie jest A-Ning i Yang?

Spytał.

* * *

Jiang Cheng siedział w swoim gabinecie. Jak zawsze jego twarz miała srogi wyraz, oczy były zimne choć dziwnie smutne. Zagryzał mocno wargi.

Ludzie szeptali o jego planach, nienawiści do brata i o tym jak rodzona siostra omamiona przez złego Patriarchę odwróciła się od brata. Nikt nie wiedział jednak jaka burza i jednocześnie pustka trawi jego serce dusze. Nie chciał wygnania brata, już dawno ochłonął po tym wszystkim co się stało. Był gotów mu wybaczyć, a nawet przyjąć tych cholernych ocalałych Wenów, tu do Przystani. Niestety był pod presją, ze wszystkich stron otaczały go Sekty, silniejsze niż Lotos, który jeszcze w pełni się nie podniósł po wojnie. Nie mógł też mysleć tylko o sobie, ale tez o ocalałych mieszkańcach, nie mógł sprowokować innych do ataku. Nie mógł... postawić się nadętemu teściowi swojej siostry, a może po prostu, brak łomu odwagi, z której słynął jego brat, rodzice i sama siostra? Nie wiedział.

Po surowym, wiecznie chmurnym obliczu spłynęły łzy, z gardła uleciał zduszony szloch. Przywódca pochylił głowe i ukrył ją za zaciśniętymi, drżącymi pięściami.

- Bracie... wybacz...

Szepnął. Tak naprawdę ta nowa kampania, szalona wyprawa przeciwko Mrocznym Bagnom, zrodziła się w jego głowie aby zająć czymś myśli. Nie wiedział co znajdzie na wyprawie, może ukojenie, w postaci śmierci?

- Przywódco YunmengJiang?

Spytał cichy, spokojny głos od strony drzwi. Wayin nie widział do kogo należał, chciał już uderzyć Zidianem w intruza, który go zobaczył w chwili słabości, ale został mocno objęty przez czyjeś ramiona. W nozdrza uderzył go zapach nowych szat.

- Młodszy brat Nie.

Wyszeptał chowając twarz w modnych szatach, ukrywając tym przed całym światem swoje łzy.

- Tak, spokojnie.

Cdn... .

Sekta za mgłą {MDZS}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz