Rozdział 22 - Nadchodzą zmiany

127 19 8
                                    

Wei Wuxian patrzył przerażony na smoka, który na ich oczach otoczył się wiatrem, w którym tańczyły liście zerwane z pobliskich drzew. Zielone i różowe. Kiedy wszystko się rozwiało, tak szybko jak się pojawiło, na stopniach, stał wysoki mężczyzna. Miał długie, platynowe włosy blondwłosy, z grzywką opadającą lekko na czoło. Na wysokości skroni miał dwa cienkie warkoczyki. W miejscu związania, wysokiego, długiego kucyka, miał złotą ozdobę z wygrawerowanym smokiem. Rysy twarzy miał młode, łagodne jak u kobiety. Podobną łagodność jak i mądrość zdradzały jasne, stalowe oczy.

- Witajcie raz jeszcze. Jestem Long Xieren, przywódca Klanu Zabójców Smoka, a wy jesteście ... kultywującymi. – Ostatnie słowo powiedział z lekką niechęcią. – Ostatni kultywator przybył do nas siedem lat temu. *sorcie, na pewno źle wyliczyłam czas z serialu*.

Mówiąc to spojrzał na mężczyznę w szatach Lan.

- Cóż, zwyczaj nakazuje jednak okazać gościnność, potem wrogość.

To powiedziawszy uniósł dłoń i chuchnął. Obecnych na schodach otoczył wiatr, lekko ciepły, pachnący wiśnią i miętą. Uniósł ich wprost do małego pałacyku.

Wei Wuxian spostrzegł, że wszędzie znajdują się odziani w czerń i fiolet, zamaskowani wojownicy. Na kolumnach, krawędziach dachu i na głazach z kolei były wyrzeźbione smoki. Było to dla niego jednak w pełni zrozumiałe, biorąc pod uwagę nazwę klanu i faktu, że ludzie tutaj mieli cechy tych szlachetnych bestii..

- Mówiłeś coś, że pochodziłeś z jakiejś Sekty, a jednak tu jesteś.

Powiedział szeptem, zwracając się do Ren Shuiego.

- Tak, wspomniałem też, o moich dwóch dorosłych synach, w sumie trzech. Pochodziłem z Sekty Lan, jak słusznie zauważyłeś. Byłem... przyszłą głową klanu, ale mój własny brat mnie uwięził i zmusił do małżeństwa. To temat na kiedy indziej, jak na razie powinieneś się skupić na rozmowie z Głową Klanu. Od tego bowiem zależy, czy ty i twoi towarzysze, przezyjecie. Nawet ten żywy trup, ogień smoka bowiem zabija wszystko.

Powiedział Shui, akurat w tym momencie dotarli do Sali tronowej. Na ozdobnym, tronie, zbudowanym z ciemnego drewna, podobnego do szerokiego krzesła bądź ławy, siedział Long Xieren.

- Zatem zacznijmy od początku. Kim jesteście?

Spytał białowłosy poprawiając się na tronie, skrzyżował nogi i przechylił się na bok, oparł policzek o pięść.

* * *

Czerwone liście tańczyły na drzewach, kolorem dorównywały krwi wypływającej z ran. Białe gałęzie drżały lekko, pnie o tym samym kolorze tkwiły jednak nieruchomo. Były opływane przez szare obłoki. Tak samo dryfujące w powietrzu białe stworzone z białego kamienia platformy. Na ich krawędziach stały czarne, metalowe kosze, w których płonął ogień.

Karmazynowe liście oderwały się od gałązek i pofrunęły z wiatrem. Cisza była martwa, przerażająca, zdawała się pochłaniać każdy najmniejszy dźwięk. W Czerwonych Ogrodach nie śpiewał nigdy, żaden ptak, nic, od tysiąca lat nie zakłóciło spokoju tego miejsca, które było więzieniem. Cela znajdował się na największej wiszącej platformie, dokładniej pod nią. Na kamiennym ołtarzu, przykuty żelaznymi kajdanami z igłami akupunktury, przyciśnięty ciężkimi łańcuchami leżał mężczyzna. Miał na sobie srebrzysto białe szaty. Tuż przy stopach miały one jednak czerwony wzór przypominający słońce. Stopy były bose. Włosy rozsypane naokoło jego twarzy mogła swą barwą zawstydzić śnieg. Jedynie grzywka miała czerwonawe końce.

Mężczyzna oddychał spokojnie, niespodziewanie jednak otworzył oczy. Jednym szarpnięciem dłoni rozerwał tysiącletnie łańcuchy, będące mieszanką żelaza, jadeitu i wszystkiego co twarde.

Równocześnie nisko, u stóp wysokich gór, na pół pękł kwadratowy kamień, był na nim napis, zatarty przez czas, niemożliwy do odczytania.

* * *

Lan Huan wszedł do prywatnej Sali ćwiczebnej Jiang Chenga, zaniepokoił się słysząc stamtąd jęki i skomlenia.
Brunet zamarł kiedy na środku Sali zobaczył leżącego młodego przywódcę i jak się wydawało z powodu odległości Nie Huaisanga, który miał ręce na biodrach równolatka.

- Au, zaraz poczujesz dotyk Zidianu na plecach jeśli nie przestaniesz!

Zakwilił Jiang Cheng. W następnej sekundzie, Xiczen kopniakiem odrzucił niczego nie spodziewającego się brata swojego zaprzysiężonego przyjaciela. Myślał, że ten niegodziwie hańbi biednego mężczyznę.

- Zewu-Jun? Co ty wyprawiasz?

Spytał zdziwiony Jiang wstając, dopiero teraz lider klanu Lan spostrzegł, że obydwają mają spodnie i był jedynie świadkiem tego jak młodszy z braci Nie dociska kolana przyjaciela, do ziemi.

- Nic, ja... zaniepokoiłem się, bo słyszałem... cieszę się, że nic złego cięnie spotkało.

Powiedział Lan Huan szybko opuszczając salę.

*Przyznać się komu buchnęła para z uszu jak z czajniczka?*

* * *

Long Xieren zadawał pytania głosem niezwykle spokojnym, nie podnosił tonu, nie groził. Pytał do czasu, aż dziwnie napięta ciszę przerwał krzyk Shui'ego, który osunął się na kolana trzymając za brzuch.

- Z-zaczęło się!

Krzyknął. Jego mąż od razu go złapał za ramiona i położył na plecach. Wszyscy podbiegli. Przywódca Klanu rozkazał wezwać nadwornego medyka, nie było czasu nieść rodzacego do szpitala. Dzieckomiało narodzić się w Sali tronowej.

Wei Wuxian, Xue Yang i Wen Ning byli w takim szoku, że dawali się potrącać każdemu, kto ich mijał. Nie mogli uwierzyć w to, że mężczyzna rodzi.

Maleństwo swoim płaczem wybudziło ich z tego dziwnego odrętwienia. Płakało bardzo głośno. Okryte szatą ojca i władcy Smoka.

Shui spojrzał na wszystkich zebranych, nieco zawstydzony, ale i szczęśliwy. Jego wzrok powędrował na sufit.

- To chłopczyk. Silny i zdrowy.

Powiedział medyk oczyszczając uda mężczyzny jak i samo dziecko. Shui uśmiechnął się jeszcze szerzej i rzekł cichym, zmęczonym głosem.

- On jest zapowiedzią zmian, dużych zmian. Kultywujący uciekają od swoich sekt, próbują znaleźć spokój, widzą więcej.

Kiedy to mówił po jego policzku spłynęła łza szczęścia, jego ukochany zebrał ją głaszcząc gładką skórę.

Kilku strażników niezwykle delikatnie zabrało Shuiego i jego nowonarodzone dziecko do domu lekarza, wraz z nimi wyszedł też Ren Feng, nie chcąc zostawiać ukochanego. Władca klanu polecił też aby powiadomić Ren Longa, starszego syna Shui'ego. Drugiego posłańca, Long Xieren posłał po Lin Minga, Wen Qing i dzieciaki. Wei Wuxian odetchnął z ulgą, płacząc przy okazji i tuląc do piersi Wen Ninga. Po paru chwilach do jego chudej klatki piersiowej tulili się Yuan, głośno wzywający rodzica i YuTian, jak zawsze milcząca, ale również uśmiechnięta. Ku zdziwieniu wszystkich, włącznie z Lin Mingiem. To jego przytulił Xue Yang, wyzywając go ile wlezie.

- Martwiłem się o ciebie, ty głupi medyku!

Wykrzyczał na koniec, dysząc ciężko. Wen Ning z kolei nie chciał puścić swojej siostry. Miała podkrążone oczy, ubrana była w szatę o pudrowo fioletowym kolorze.

Zdawać by się mogło, że nic nie zmąci tej szczęśliwej chwili, lecz do Sali tronowej, gdzie wszyscy się zgromadzili wpadł posłaniec.

Wyglądał cudacznie, ludzki tułów osadzony na ciele żurawia. Miał na głowie czerwoną czapkę z czarnym sznurkiem.

- Zbudził się i uwolnił. Lord Shen z Klanu Pawia Powrócił! Krwawy Paw się zbudził!

Wykrzyczał ochrypłym głosem. Wei Wuxian zobaczył, jak zebranym Zabójcą w tym Lin Mingowi napinają się wszystkie mięśnie w ciele, a wszelkie kolory odpływają z ich twarzy.

Sekta za mgłą {MDZS}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz