Rozdział 9 - Smocze Ogrody

166 20 5
                                    

Wen Qing z trudem wstała i powtórzyła pytanie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Wen Qing z trudem wstała i powtórzyła pytanie.

- Gdzie my do diabła wylądowaliśmy?!

Krzyknęła oglądając się na LinMinga, który dwiema rękami trzymał się za głowę i brzuch, na który upadł, a drugą się podnosił. Yuan i Yutian leżeli niedaleko, na ceglastej ścieżce. Wokół rosło pełno roślin, miały błękitne lub białe, liście bądź kwiaty. Wyglądały na delikatne, a jednocześnie niezwykle silne.

Pierś medyczki podnosiła się i opadała w szybkim tempie, w nozdrza wdzierał się mdląco słodki zapach. Poruszyła delikatnie ramieniem i poczuła igły oraz pewność.

- Kim jesteście i jak tu weszliście?!

Powiedział groźny głos za nimi. Wen Qing powoli obróciła się w stronę głosu, na jednej z niskich i pozbawionych sensu rzeźb z kamienia stał mężczyzna. Miał na sobie dość niecodzienne ubranie. Odsłaniało brzuch, ramiona i uda. Wyglądał bardziej jak dziwka niż wojownik.

Na czole posiadał fioletową przepaskę z dość dziwną metalową zawieszką. Chociaż kolor kojarzył się z sektą Jiang, medyczka czuła, że ten dziwny mężczyzna o kruczo czarnych włosach nie ma nic wspólnego z Lotosem.

Wyprostowała się i wpatrywała w niego z zaciętym wyrazem twarzy. Mężczyzna stracił cierpliwość, bo krzyknął na nią ze słyszalną wściekłością w głosie.

- No mów! Coście za jedni co robicie w Smoczych Ogrodach?! Chcecie coś ukraść?! Kto was przysłał? Gadać!

- Nikt, wpadliśmy w wir, który... - Zaczęła kobieta, ale obcy jej przerwał.

- Ha! Myślisz, że w to uwierzę?

Nie wiadomo kiedy w jego dłoni pojawił się dziwny miecz. Czerwony niczym krew, nie wyglądał jak metalowy.

- To jadeitowe ostrze, gwoli ścisłości mówimy o Krwawym Jadeicie. Te miecze są używane tylko w Klanie Smoka. Mamy konkretne kłopoty.

Szepnął do jej ucha Lin. Stał za siostrą Wen Ninga, tuląc do siebie dzieci. Shizui i jego siostra drżeli ze strachu. Wen Qing spojrzał na nich kątem oka, pomiędzy jej zaciśniętymi w pięść palcami błysnęły medyczne igły.

- Nie interesuje mnie gdzie jesteśmy, musimy wrócić do domu. Jeśli nas zaatakujesz...

Zaczęła groźnie medyczka pochylając się w przód. Umiała walczyć wbrew pozorom, nie byłą może na poziomie Lan Wangjiego bądź Jiang Chenga, jednak nie byłą też całkowicie bezbronna.

- Nie możesz, jeśli zaatakujesz na ich terenie...

Próbował łagodzić sytuację Ming. W tej samej chwili mężczyzna i kobieta rzucili się na siebie. Medyczne igły zaświszczały w locie. Zaświszczał dobyty wcześniej miecz. Zgrzyt powstały przez uderzenie był pełen groźby.

Wen błyskawicznie się przemieściła w bok, osłaniając wtulonych w siebie Minga i dzieciaki.

- Ciociu!

Krzyknął A-Yuan. Jego siostra bezradnie wyciągnęła swoje małe dłonie. W tej samej chwili medyczka ruszyła do ataku. Odrzucała ramiona ciskając w przeciwnika kolejnymi igłami. Były odbijane przez krwiście czerwony miecz. Wbijały się w ceglaną ścieżkę lub posążki. Nie jedna zniknęła między błękitnymi roślinami.

Wen Qing nie ustępowała, nie mogła, bo to naraziłoby dzieciaki, słyszała jak Yuan płacze, jak cztero ręki medyk uspokaja płaczącą Yutian.

- Nie chcemy niczego po za wyjaśnieniami.

Syknęła medyczka, krążąc wokół przeciwnika. Ten zmrużył fioletowe oczy, z pionowymi źrenicami i pochylił się bardziej w jej stronę. Wziął zamach, tak szybki, ze oko nie nadążało za krwistym ostrzem, które zostawiało za sobą jedynie rozmazaną smugę o barwie krwi. Znowu zgrzyt, kiedy cudem zatrzymał sięna trzech igłach, ściskanych niezwykle mocno między palcami. Ręka medyczki drżała z wysiłku, czoło miała mokre od potu. Jej przeciwnik posiadał na twarzy jedynie kilka zadrapań, po za tym nie był nawet zgrzany. Kiedy kobieta potoczyła wokół zmęczonym spojrzeniem dostrzegła, że są otoczeni, a dwóch podobnie odzianych ludzi trzymało tak samo czerwone miecze wcelowane w Lin Minga i dzieciaki.

- Poddajcie się, a nie zrobimy wam zbyt dużej krzywdy. – Powiedział jeden z nich. – Dobrze ci radzę, nie lubimy brudzić Ogrodów, krwią intruzów.

Wen Qing chociaż nie miała pewności, iż mówią prawdę musiała ustąpić. Powoli opuściła ramię i wypuściła igły spomiędzy zesztywniałych palcy. Pochwycono ją od razu pod pachy.

- Zamknijcie ich w Lodowym Lochu, niech czekają na proces.

Odezwał się ten, z którym walczyła medyczka, głos miał znowu spokojny i groźny niczym złudnie ciche jezioro po środku, ciemnej leśnej polany. Zawiał wiatr porywając płatki kwiatów.

***

Xue Yang stęknął niosąc duży kosz pełen ryb i skorupiaków. Był cały mokry, ale nie przejmował się tym. Chociaż nie chciał tego przyznać, to liczył, że pewna osoba doceni to jak się postarał przy połowach.

Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, gdy wreszcie dotarł do Jaskini. Do ryb dołączył zając i bażant. Yang westchnął odkładając kosz tuż przy wejściu i z jękiem strzelił z kręgosłupa.

Nagle jego bystre, krwiste oko dostrzegło Wei Wuxiana i Wen Ninga, siedzieli obok siebie na posłaniu. Patriarcha Yiling drzemał wsparty o ramię żywego trupa. Nigdzie jednak nie było medyków i rozbrykanych dzieciaków.

Były podopieczny Xingchenga miał już spytać co się stało, gdy do jaskini wleciał płatek kwiatu. Nie był zwykły, oślepiająco jasny, biały. Zmienił się niespodziewanie w równie jasnego skorpiona, który przemówił głosem Lin Minga.

- Posłuchajcie wpadliśmy w poważne kłopoty i nie wiem jak się z nich wykaraskać. Jesteśmy w lochach Klanu Smoka, ale... to wam pewnie niewiele mówi. Postaram się nas stąd wyciągnąć, nie róbcie niczego głupiego.

Mówił medyk, a jego głos wybudził z drzemki Wuxiana. Kiedy magiczny skorpion zniknął, przez chwilę nikt się nie odzywał.

- Musumy coś zrobić!

Wybuchł nagle Xue zaciskając pięści.

- Zgadzam się.

Poparł go Wuxian.

*Wybaczcie za jakość, następny będzie lepsze. Proszę o komentarze, to mega motywuje do kolejnych rozdziałów.

Sekta za mgłą {MDZS}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz