Rozdział 5

372 17 3
                                    

Greyson

Przez ostatnie dwa tygodnie, mimo tego, że czasami biegaliśmy razem, codziennie pisaliśmy niezobowiązujące sms'y. Najgłupsze jest to, że im więcej czasu z nią spędzałem, tym bardziej podobała mi się. Już nawet nie tylko z wyglądu. 

Jej charakter był zajebisty. 

Owszem, będąc w jej towarzystwie czułem tak cholernie duże pożądanie, że codziennie musiałem sam zaspokajać się myśląc tylko o niej, ale oprócz tego podobało mi się również samo spędzanie z nią czasu. Nawet jeśli to wszystko było czysto platoniczne. To w tym wszystkim było naprawdę przerażające. Ta dziwna więź tworząca się między nami była przerażająca.
Gdy wchodzę do domu rodziców, pierwsza osoba, którą widzę przywołuje na moją twarz szeroki uśmiech.
- Panicz Greyson, a co pan tutaj robi? Matka nie mówiła, że pan przyjdzie – w progu widzę mężczyznę, który jest mi dużo bliższy niż mój własny ojciec. 

Morgan Swenson.
Kamerdyner, który pracuje w naszym domu od kiedy tylko moja pamięć sięga. Wysoki, postawny, z niewielkim brzuchem. Jego ufne brązowe oczy zawsze przypominają mi jak często mogłem polegać na tym człowieku gdy byłem młody i gniewny. Jego posiwiałe włosy jednak wskazują na to, że Morgan naprawdę starzeje się. Staje się coraz mniej ruchliwy i coraz bardziej obolały. Gdy widzę tego mężczyznę, zawsze przypominam sobie czasy gdy wybawiał mnie z tarapatów, gdy coś nawyrabiałem. To właśnie on bronił mnie przed ojcem, gdy ten podnosił na mnie rękę.
- Morgan – klepię kamerdynera w ramię, na co on w odpowiedzi posyła mi szeroki uśmiech – Czyżby Elizabeth gotowała coś dobrego? – wdycham zapach, który przyprawia mnie o ślinę cieknącą z ust.
- Jakimś dziwnym trafem pańską ulubioną potrawę. Czyżby wiedziała, że pan do nas wpadnie? – jego brwi unoszą się lekko ku górze. Zakładam ręce za plecy rozglądając się po pomieszczeniu. Na szczęście nigdzie nie widzę ojca. Nie cierpię samego patrzenia się na jego twarz. O zwykłej rozmowie nie wspomnę. Za każdym razem gdy widzimy się, wybucha kłótnia.
- Może – mówię przeciągle, po czym przemykam obok siwowłosego mężczyzny i kieruję się prosto do kuchni, skąd do moich nozdrzy dociera wspaniały zapach indyka pieczonego na ruszcie. Gdy wchodzę do środka, od razu w oko wpada mi pewna starsza kobieta, o czarnych jak smoła włosach.

Elizabeth Swenson.
Żona Morgana. Nasza kucharka. Ona też pracuje tutaj od kiedy byłem małym dzieckiem. Kolejna osoba dzięki której wytrzymałem w tym domu dwadzieścia lat. Jest jak moja druga matka. Powierniczka. Anioł stróż. Ona i jej mąż - Morgan są z Norwegii. Do Ameryki przyjechali lata temu by trochę zarobić i tak zostali tutaj do dzisiaj. 
- W końcu jesteś, Grey – podbiega do mnie, kładzie mi dłonie na policzkach i przygląda się mojej twarzy z miłości w oczach – A co Ty tak zmizerniałeś? – prycham cicho pod nosem.
- Dawno nie jadłem twojego indyka, to dlatego – posyłam jej serdeczny uśmiech, po czym daję szybkiego buziaka w policzek. Chwilę później, za nami, do kuchni wchodzi Morgan. Zakłada ręce na piersi wyczekując wytłumaczenia całej tej sytuacji.
- No co? Chciałam ci powiedzieć, ale Grey tak bardzo prosił, żebym nic nie mówiła. Chciał ci zrobić niespodziankę.
- Cały panicz Greyson – gdy widzę indyka na blacie kuchennym, szybko podkradam kawałek i wpycham go sobie do ust. Gdy Elizabeth przyłapuje mnie na tym, uderza mnie w dłonie, próbując odepchnąć od jedzenia.
- To na później.
- No ale nie słyszałaś tego biednego indyka? On wołał do mnie żebym go zjadł – kobieta wywraca oczami z rozbawieniem, po czym cała nasza trójka wybucha gromkim śmiechem. Gdy ręka Elli dotyka mojego ramienia, do kuchni wchodzi mężczyzna. To ten ktoś, kogo za wszelką cenę chciałem dzisiaj uniknąć. Z moich ust momentalnie schodzi uśmiech. Moje dłonie zaczynają się pocić. Minęło tyle lat, a ja ciągle gdy go widzę mam odruchy wymiotne. 

Ojciec.
Oprawca. Bogaty skurwiel. Założyciel Architecture Structure, firmy zajmującej się architekturą wnętrz. Firmy, której miałem zostać prezesem. Na szczęście poszedłem po rozum do głowy i w ostatniej chwili wypiąłem się na tą niedorzeczną ofertę, a teraz pracuję sobie spokojnie w niewielkiej firmie zajmującej się architekturą, ale nie jako prezes tylko kierownik team'u. Gdy, pięć lat temu skończyłem architekturę, ojciec był szczęśliwy, bo myślał, że przejmę jego stanowisko. Gdy dwa miesiące później dostałem ofertę pracy w
SMArchitecure to bez wahania skorzystałem z niej. Nie chciałem mieć nic wspólnego z tym mężczyzną. Mimo, że zarabiam tam mniej, jestem dużo szczęśliwszy. Po dwóch latach wziąłem kredyt i kupiłem dom w Santa Monica. I tak oduzależniłem się od tego człowieka. 

1# Pragnienie serca [+18] {ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz