Kaiset szła dość szybko po chłodnym, pałacowym korytarzu, pozbawiona wsparcia innych dwórek. Słyszała własne nerwowe kroki, odbijające się echem od pałacowych ścian. Jej serce biło szybko, zupełnie tak, jakby chciało wyfrunąć z piersi, a dłonie i powieki drżały niebezpiecznie, zdradzając trudne do opanowania emocje.
Czy to naprawdę chodziło tylko o wygląd panicza? Nie, niemożliwe – z miejsca odrzuciła tę hipotezę.
Przecież musiał być inny powód. Może Tunte przypomniała sobie o czymś paskudnym i przestraszyła się małżeństwa? Albo Tunte na jego widok uświadomiła sobie, że... że nigdy nie znajdzie szczęścia u boku mężczyzny? Że musi być wolna? Nie, niemożliwe. Kaiset nie chciała karmić się fałszywą nadzieją, ale z drugiej strony – to byłoby o wiele lepsze, niż uwierzyć, że hrabianka odrzuciła narzeczonego tylko przez krzywo zrośniętą przegrodę nosową.
Gdy znalazła się w pobliżu komnaty panienki, zapukała w solidne, okute drzwi.
Ze środka dochodził odgłos przeraźliwego płaczu.
– Panienko Tarava, otwórz! Twój ojciec prosi! – powtarzała Kaiset.
Już miała krzyczeć, że jest sama na korytarzu, jednakże, zanim otworzyła usta, usłyszała za sobą głośne, ciężkie kroki. Wyglądało na to, że pan Tarava uznał polubowne metody przekonania dziedziczki roku do powrotu do jadalni za nieskuteczne, bowiem na pomoc dwórce przybyło dwóch rosłych strażników.
– Hrabia kazał wyważyć drzwi, jeśli nie wyjdzie po dobroci – oświadczył jeden z osiłków aż rwący się do działania. Nic zresztą dziwnego; w tym sennym pałacu (którego nikt nigdy nie chciał napaść, bo i po co?) nie było za dużo do roboty dla krzepkich młodzieńców.
– Panie, spokojnie, spróbujmy jeszcze po dobroci – zasugerowała Kaiset najdelikatniej, jak tylko była w stanie. Zwróciła się po raz kolejny w stronę drzwi: – Panienko, błagam! Twój ojciec wysłał straże, by wydobyć cię z komnaty! Proszę, pozwól mi wejść. Porozmawiamy!
– Nie! – ryknęła Tunte buńczucznie z bezpiecznej przestrzeni buduaru. – Zabiję się! – ostrzegła jeszcze. Dla dodania dramatyzmu najprawdopodobniej roztłukła o ścianę jakiś drogocenny wazon.
– O bogowie... – jęknęła tylko Kaiset i wymieniła zrezygnowane spojrzenie ze strażnikami.
Na korytarzu zaczynało robić się tłoczno. Rój zaciekawionych gapiów ciasnym kordonem zablokował posępny krużganek, nerwowo wyczekując dalszego rozwoju sytuacji. Był wśród nich i sam Jukka Kallore, cały pobladły z przejęcia. Kaiset na jego widok zadrżała z niewysłowionej boleści. Nie wiedziała, co dalej powinna była uczynić. Uderzyła raz jeszcze w drzwi, prosząc żałośnie:– Panienko, przecież nic złego się nie dzieje! Otwórz drzwi!
– Zabiję się, słyszycie? Nie chce widzieć tego chudego, wyliniałego brzydala z obitą gębą! Nie wezmę z nim ślubu, nigdy, przenigdy!
Niestety słowa Tunte doszły również do uszu panicza, który momentalnie zgarbił się i najwidoczniej nie zamierzał się odzywać.
Tak, jakby właśnie został solidnie uderzony w twarz z otwartej dłoni.
– Paniczu – zaczęła Kaiset. Po raz kolejny przeprowadziła desperacką próbę uprzątnięcia chaosu. Zachęcona milczeniem Jukki, ciągnęła: – Panienka cały dzień jest bardzo zdenerwowana. Majaczy pewnie przez mieszankę ziół na uspokojenie.
– Przecież wiem, jak wyglądam – powiedział cicho arystokrata. – Gdybym był na jej miejscu, sam bym wolał umrzeć, niż spędzić ze sobą choć jeden dzień. Zostawcie ją w spokoju. Przekażcie jej ojcu, że to moja wola. Nie chcę też, by stała jej się jaka krzywda – dodał, wzruszywszy ramionami. Odszedł powoli.

CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Cud w Sanarvi
FantasyPrzeznaczenie nigdy nie było łaskawe dla Kaiset Renjarvi. W kraju jasnych elfów, gdzie wszystkie wróżki zostały wytępione przez krzewicieli nowej wiary, nie ma miejsca dla takich jak ona. Przemykając pałacowymi korytarzami Kaiset, stara się upodobni...