Sen, jak na złość, nie chciał do niego przyjść.
Darwesz Sohail przewracał się nerwowo na posłaniu, rozpamiętując obraz zarumienionej, roześmianej wróżki. Miał wrażenie, że była przy nim, niemalże namacalna. Siedziała na krawędzi łóżka, ze skrzydłami poruszającymi się nerwowo pod czechłem, jakby na coś czekała. Może na to, aż to on wyciągnie w jej stronę dłoń? Czy by ją schwyciła? Ostrzegano go nie raz, że niebianki potrafią być kapryśne. Dla własnej uciechy rzucały miłosne uroki i omamiały takich głupców jak on sam, a jednak czuł, że to coś więcej. Zresztą... Kaiset zapewne nie odwzajemniała jego uczuć. Nie mogłaby. Czy spała, tam, za ścianą, w skromnym pokoiku, który nie zmienił się zapewne wiele, odkąd skończyła dwanaście lat? Wciąż było w niej jeszcze sporo z dziewczyny. Ale i też mądrość: przedwieczna, nieprzystająca do młodego wieku. A do tego smutek.
Opuszkami palców wodził chwilę po szyi, aż natrafił na swój szczęśliwy medalion, skrywający portrety ukochanej rodziny. Otworzył go. Przez dłuższy czas kontemplował poważne twarze bliskich. Co powiedziałaby jego matka? Pewnie, że to dobry znak. W końcu nie trzeba koniecznie kochać z wzajemnością, prawda? Niebianie i słudzy Samayi byli sobie potrzebni. Żyli obok siebie, by wspólnie odgrywać role wielkiego spektaklu wszechświata. Nie musiał się więc martwić zawczasu. Samaya wiedziała więcej. Nie należało się z nią spierać. Jeśli wybrała Darweszowi los kochanka gwiazdy, to pragnął pójść wytyczoną ścieżką z radością i pokorą. Tylko tyle i aż tyle. I to jest w porządku, pomyślał, uśmiechając się, myśląc o dymie kadzideł i złocie błyszczącym na kamiennej piersi bogini.
A później zasnął, snem twardym i spokojnym.
*
Ból głowy potęgowany był promieniami słońca – Kaiset aż się wzdrygnęła, próbując otworzyć obolałe oczy. Leżała w swoim łóżku. Miała na sobie częściowo zasznurowany gorset, wygniecioną suknię i pelerynę, a do tego ciżemki na nogach. Każdy mięsień w jej ciele zdawał się krzyczeć w agonii. Przez szkło gomółek wdzierało się światło poranka.
Trzeba czym prędzej podnieść się, zrobić ojcu śniadanie i pędzić do pałacu.
Modliła się w duchu, by Oneke nic nie pamiętał z wczorajszego wieczoru. Niby nic się nie stało, a jednak... Dodatkowy pacierz do Voisarvi składała w intencji tego, by i Darwesz zapomniał. Trwała w bezruchu, przerażona swoim własnym, skrajnie nieostrożnym zachowaniem. Nie rozumiała samej siebie. Wpadała w panikę na myśl, że będzie musiała po tym wszystkim spojrzeć przybyszowi w oczy. A jednak... Chciała go już zobaczyć. Może to przez nieszczęsny urok, którym próbowała zatańczyć go na śmierć, zemścił się na niej okrutnie?
Nie było czasu, by dłużej o tym myśleć. By nie budzić czyichkolwiek podejrzeń, dźwignęła się z łoża i pospiesznie zaczęła przeczesywać włosy, które wyglądały, jakby stado ptactwa znalazło w nich idealny materiał na gniazda. W końcu, doprowadzona do czegoś, co mieściło się w dolnej granicy definicji ładu, wyszła ze swojej izdebki. Ojciec siedział już za stołem ze zbolałą miną, memlając kolejny paharamski specjał podany, rzecz jasna, w nowych naczyniach. Zagryzał go równie paharamskim plackiem, a wszystkiemu przyglądał się ich równie paharamski gość.
– No, no, myślałem, że panienka już nie wstanie. Widzę, że wyrabiają się w panience istnie hrabiowskie nawyki. – Oneke mruknął z przekąsem, nawet nie zaszczyciwszy Kaiset spojrzeniem. Wiedziała, dlaczego. Oczy miał najpewniej podkrążone. Zdecydowanie prezentował się na wczorajszego.
– Ojca głowa nie boli po trunku? Siedział przy nim ojciec samotnie jeszcze długie godziny – spytała pewnie, mijając go przelotnie. – Dzień dobry, Darweszu – wydukała chwilę później, gdy nefrytowy elf odwrócił się w jej kierunku. Uśmiechnięty i rumiany (choć czy fioletowe wypieki na jego policzkach wypadało nazywać rumieńcem?) dokładnie tak samo jak wczoraj.

CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Cud w Sanarvi
FantasyPrzeznaczenie nigdy nie było łaskawe dla Kaiset Renjarvi. W kraju jasnych elfów, gdzie wszystkie wróżki zostały wytępione przez krzewicieli nowej wiary, nie ma miejsca dla takich jak ona. Przemykając pałacowymi korytarzami Kaiset, stara się upodobni...