Cykady. To one ją zbudziły.
Kaiset otworzyła powoli oczy. Wokół panowała jedynie gęsta, nieprzejednana ciemność. Rozejrzała się dookoła z roztargnieniem. Leżała samotnie, naga, pośród miękkiego mchu, owinięta jedynie we własne skrzydła. Rozprostowała je, nieporadnie wstając. Na oślep szukała czegokolwiek, w co mogłaby się przyodziać. W końcu natrafiła na swoją suknię i czechło spoczywające w nieładzie na jednym z głazów.
Mroczny elf.
Przypomniała sobie o nim dopiero, gdy narzucała na siebie bieliznę. Po dłuższej chwili niespiesznie naciągnęła na ramiona płaszcz i po omacku zaczęła szukać ciała przybysza. Na próżno. Rozpłynął się w czerni nocy. Spanikowana, oparła się o jeden z menhirów, oddychając szybko. Próbowała znaleźć imię obcokrajowca w swojej głowie.
Jak on się nazywał?
– Darwesz?!
Odpowiadało jej groźne pohukiwanie sowy – nic więcej. Krzyczała jeszcze przez chwilę, mając nadzieję, że nie zwróci na siebie więcej uwagi, niż było to potrzebne. Nie odpowiadał – przecież dałby znać, nawet, gdyby zapamiętała jego imię źle, prawda?
Z sercem wciąż bijącym jak szalone, tak mocno, jakby zaraz miało wylecieć z jej klatki piersiowej, rzuciła się do ucieczki w kierunku traktu.
Nikt mnie z tym nie połączy. Nikt!
Biegnąc, szlochała głośno z absolutnej niemocy i strachu.
To miał być spokojny dzień ku chwale bogini, a zmienił się w jakiś koszmar. Została zauważona, na dodatek musiała zabić jakiegoś niewinnego elfa, który, co gorsza, przejrzał jej zamiary. Mało tego, rzucił się w ramiona śmierci z radością, której niemalże mu zazdrościła, ale i nie mogła pojąć. W oczach obcokrajowca nie widziała przecież pragnienia unicestwienia. Wyglądał na kogoś, kto chciał żyć, a jednak... czy to była część uroku? Powitać nadchodzący rychle zgon niczym najlepszego przyjaciela? Cokolwiek rządziło jego czynami wtedy, nie było już istotne – świadomość tego przerażała ją chyba najbardziej. Poza tym: ojczym! Zapewne zamartwiał się ogromnie i zastanawiał, czemu jeszcze nie wróciła do domu.
Natłok myśli paraliżował ją i odbierał jej oddech.
Darwesz... Darwesz... Tak strasznie cię przepraszam.
Ziała ciężko, próbując znaleźć najbardziej logiczne wyjście z całej sytuacji.
Powiedzieć ojcu? Trzeba będzie. A może dźwigać to brzemię samej? Przecież dopóki nie znajdą ciała... Bogini, na pewno ktoś je odnajdzie!
Przedzierając się przez cyprysowy gaj, Kaiset uświadomiła sobie, że miała wiele czasu na rozważenie wszystkich za i przeciw – w końcu droga do domu była odpowiednio długa.
Gdyby tylko istniał na świecie ktoś podobny jej, ktoś, kto potrafiłby zrozumieć ciężar decyzji, jaką należało podjąć. Nieżywy młodzian wspominał przecież o innych istotach jej rodzaju – już nigdy nie miała się dowiedzieć, czy naprawdę została na tym świecie jedyna.
*
Świtało już, kiedy w końcu mogła zrzucić z barków urok, pozwalający jej wtopić się w otoczenie i podróżować niezauważoną przez ulice budzącego się miasta. Pewnie innego dnia byłaby zachwycona, mogąc uczestniczyć w niespiesznych, mieszczańskich porankach. Obserwowałaby piekarzy, szynkarzy czy kramarzy – dzisiaj nie było na to czasu. Stawiała pośpiesznie krok za krokiem, ze spuszczoną głową, tak, by nikt nie zauważył pociągającej nosem córki rachmistrza o policzkach mokrych od łez.
CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Cud w Sanarvi
FantasyPrzeznaczenie nigdy nie było łaskawe dla Kaiset Renjarvi. W kraju jasnych elfów, gdzie wszystkie wróżki zostały wytępione przez krzewicieli nowej wiary, nie ma miejsca dla takich jak ona. Przemykając pałacowymi korytarzami Kaiset, stara się upodobni...