Na słonecznym zegarze wymalowanym starannie na wysokiej, kościelnej wieży, gnomon nieubłaganie wskazywał nadchodzącą jedenastą. Kaiset nie wiedziała, jakim cudem czas minął tak szybko. Uparła się co prawda, by pójść na targ z Darweszem – chciała zobaczyć, gdzie rozkładał swój kram – a potem, widząc nieopodal nugaty, zakupiła niewielką porcję, by spróbował lokalnego deseru...
Jak się okazało słodycz ta była mu bardzo dobrze znana pod paharamską nazwą gaz.
Niespodzianki zatem nie było, za to odrobina nostalgii za czasami dzieciństwa spędzonymi w pustynnym mieście o wysokich murach, które chroniły stłoczone domostwa i haweli od piaskowych burz. Taką aurę trzeba było sobie urozmaicać zatem bajecznymi smakami. Darwesz opowiadał o nich z lubością, gdy polerował swoje piękne, mosiężne naczynia i malowane garnce.
Kaiset patrzyła zachłannie, gdy rozkładał starannie bransolety i wisiory. Czyścił niewielkie zwierciadełka ze srebra,. Według słów Paharamczyka, chyba były zbyt drogie dla lokalnej klienteli, sprzedawały się bowiem najsłabiej. Wróżka natychmiast zaproponowała, że szepnie słowo w pałacu, by któreś z możnych panien zaszły na targ i zainteresowały się błyskotkami. I tak mijały kolejne chwile, w których zdawali się zapomnieć o świecie wkoło.
Być może oni nie zwracali uwagi na otaczającą ich rzeczywistość, świat jednak zdecydowanie nie zapomniał o nich. Sieć szeptów i zaniepokojonych spojrzeń gęstniała z minuty na minutę. Nie godziło się, by panienka z dobrego domu stała przy obcokrajowcu i perorowała z nim, śmiejąc się głośno.
Dopiero dźwięk dzwonu wybijającego pełną, południową godzinę, przywrócił Kaiset porządku. Nie zadając sobie nawet trudu, by wybełkotać choć zdawkowe słowa pożegnania, popędziła wąskimi ulicami Sanarvi, mocno już spóźniona i zdyszana.
Gdy mijała jedną z przekup, ta tylko syknęła za nią:
– Wstyd!
Kaiset biegła dalej, mijając oliwne ogrody i kupieckie rezydencje przystrojone proporcami, z dumą wywieszonymi w związku z nadchodzącym ślubem. Miły nastrój poprzednich chwil uleciał bezpowrotnie. Teraz czuła tylko palącą winę. Zewsząd zerkały na nią maszkarony, obojętnie czy rzeźbione, czy też te żywe: chodzące i oddychające, które wydawały się widzieć w niej jakąś skazę. Prześwietlały ją na wylot karcącymi spojrzeniami.
Może trzymałam się za blisko? Może za głośno się śmiałam?
Tunte zapewne musiała już posłać po nią kogoś. Ojciec pewnie się wściekał. Ciekawe czy hrabia już wiedział? Tysiące pytań kotłowało się w głowie Kaiset.
Gdy przekroczyła bramy pałacu, pozdrowiona przez, jak zwykle nieco sennych, strażników, nic poważnego się nie stało. Inkwizycja nie rozpalała stosu, pan Tarava nie zbiegł po schodach z krzykiem. Kat nie czekał, by wymierzyć jej kolejne razy.
Wróżka skierowała kroki do komnaty panienki. Wbiegła na krużganek, gdzie, na kamiennej ławie, w cieniu, siedziała Anelli i, jak zwykle, haftowała. Może Tunte jeszcze spała?
– O, przyszłaś wreszcie – dwórka oderwała się od swej robótki i spojrzała na zdyszaną Kaiset.
– Gdzie nasza panienka? – spytała wróżka natychmiast, nerwowo opierając się o rzeźbioną balustradę.
– Po śniadaniu w towarzystwie Jukki, hrabia kazał wezwać do niej spowiednika. Wiesz, żeby ją trochę urobił – dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby zupełnie nie robiło to na niej żadnego wrażenia. – I tak już siedzą chyba z drugą godzinę.
– Była zła, że mnie nie ma?
– Nie zauważyła nawet. Sprawa z paniczem tak zaczęła ją mierzwić, że nie dba o wiele rzeczy. Tymczasem... byłam u twego ojca w jego izbie. Myślałam, że to z nim jesteś. Powiedział mi, że poszłaś z Paharamczykiem z czymś mu pomóc, więc wróciłam tutaj.
CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Cud w Sanarvi
FantasíaPrzeznaczenie nigdy nie było łaskawe dla Kaiset Renjarvi. W kraju jasnych elfów, gdzie wszystkie wróżki zostały wytępione przez krzewicieli nowej wiary, nie ma miejsca dla takich jak ona. Przemykając pałacowymi korytarzami Kaiset, stara się upodobni...