Epilog

40 6 0
                                    

Trudno było szyć, gdy wiatr stale targał ogniem niewielkiej oliwnej lampki. Sierp księżyca świecił dziś słabo, podobnie jak chmara srebrzystych gwiazd. A może było to jedynie zmęczenie całodniowym upałem? Na niewiele zdawały się piękne markizy haftowane w wielobarwne ptactwo i tygrysy, gdy bruk ajantyńskiego bazaru rozgrzewał się od promieni słońca. Za dnia nigdy nie było czasu, więc Darwesz siedział przy tym nocami. Z jej głowa na kolanie i parunastoma łokciami czerwonego muślinu, na który naszywał kolejne, chitynowe pancerzyki zielonych żuków. Miał jeszcze dwa tygodnie, aż zjedzie się cała rodzina, chociaż siostry bardzo chciały już zobaczyć przyszłą pannę młodą w ślubnym sari. Były niecierpliwe, jak i wszystkie kobiety w rodzie Sohail, ale jakoś to znosił. Dobrze, że był Jukka – okazało się, że talent chłopaka do szycia dorównywał jego szermierczym umiejętnościom. Odkąd odnalazł Ranjeva, z którym spędził niewolę, wydawał się spokojniejszy.

Stary Renjarvi patrzył na tę koronkową robotę z chłodnym pobłażaniem. Był praktycznym elfem i cały czas powtarzał Darweszowi, by dał to komuś, kto nie lepił całe życie garnków i nie pociągał za spust warastry. Ale ród Sohail był uparty. Niezależnie od płci.

– A musi mieć taki brzuch odkryty?– krzywił się księgowy.

– Jej się podoba i dla skrzydeł wygodniej – odparł młodzieniec, prezentując przyszłemu teściowi dość mocno wycięte choli.

– Zepsuliście mi dziewczynę, ale chociaż żyje – mruknął, wracając do swych wyliczeń. Dobrze się mu tu wiodło. Bariera językowa pomału zaczynała topnieć, a stateczny złotoskóry elf prezentował się atrakcyjnie na tle lokalnych watażków mieniących się księgowymi. I jakoś to było, jakoś to szło.

A Kaiset?

Kaiset zawsze miała głowę do handlu - a może i szczęście, bo kto by nie chciał kupić czegoś u prawdziwej apsary?

W kolorowej hudżrze, po której kręcili się jeszcze ostatni klienci, a ich partnerzy dopijali stygnącą herbatę, wróżka zliczała tygodniowe przychody. Jej smukłe palce przesuwały się po malachitowych paciorkach liczydła. Bransolety na wąskich nadgarstkach brzmiały dźwięcznie, uderzając o siebie miarowo.

Zamknęła opasły rejestr wyliczeń, skłoniła się przed swymi gośćmi, czekając, aż wszyscy opuszczą salon, by w końcu odetchnąć z ulgą. Przemaszerowała na tyły pomieszczenia, wprost do magazynu i zerknęła na pochłoniętego ślubnymi przygotowaniami Darwesza.

Chłopak poczuł spojrzenie na rozgrzanym karku, odwrócił się na pięcie. Niczym uczniak przyłapany na czymś niegodnym, schował za plecami choli. Podrzucił je teściowi i pobiegł między regałami pełnymi bel z tkaninami.

– Mieliśmy tu sporo pracy – zająknął się kłamliwie. Wróżka zaśmiała się donośnie, pytając psotnie:– To teraz będziemy sprzedawać i stroje ślubne?

Schwyciła spracowaną dłoń Darwesza i ku dezaprobacie ojca, złożyła uroczysty pocałunek na orlim nosie narzeczonego.

Schwyciła spracowaną dłoń Darwesza i ku dezaprobacie ojca, złożyła uroczysty pocałunek na orlim nosie narzeczonego

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ilustracja: 

tira3sii na IG

[SKOŃCZONE] Cud w SanarviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz