Rozdział V

81 6 14
                                    

Mimo szoku Kaiset zauważyła, że w trakcie ich poprzedniego spotkania Paharamczyk prezentował się jakoś... lepiej. Miało się wrażenie, jakby wypełniał swoją obecnością niemal całą izbę. Salka była dość niska, więc dryblas musiał stać lekko przygarbiony, dodatkowo obładowany bagażami, poukrywanymi w workach równie barwnych, co jego niecodzienne stroje. No i miał blizny. Całe mnóstwo blizn na szyi i odsłoniętych ramionach, do tego niektóre z nich wyraźnie kiepsko się zrosły, przez co wyglądały jak pełznące pod uszami dżdżownice.

To dopiero zniesmaczyłoby Tunte, zważywszy na to, jak płakała przez złamany nos Jukki, Kaiset pomyślała ostatnią bodaj trzeźwą myślą, na jaką było stać jej rozgorączkowaną głowę.

Chłopak uśmiechnął się szeroko na sam jej widok, choć sam wyraźnie był dość mocno zdziwiony jej nagłym wyłonieniem się z czeluści piwnicy.

– Ty żyjesz! – wrzasnęła Kaiset niemal oskarżycielsko.

Mam majaki! Bogini tak mnie męczy winą za jego śmierć!

– Tak, czemu miałbym nie żyć? – podrapał się po rudej bródce. – Ach, to pewnie przez mieszkańców waszego wspaniałego miasta, którzy chcieli mnie dziś ukamienować! Zobacz: ich starania spełzły na niczym. Trzepnąłem kogoś w łeb i zaczęło się robić nerwowo. W końcu nie wiedzieli, co ze mną uczynić, więc zamknęli mnie w lochu. Na szczęście buchalter Oneke wyciągnął mnie stamtąd w kilka chwil!

– Więc zdążyłeś już poznać moją córkę, to dopiero ciekawe! – Oneke z nerwów sam stał się bladożółty. Próbował w jakiś sposób zamaskować zdenerwowanie poprzez próbę podtrzymania konwencjonalnej rozmowy.

Dziewczyna westchnęła ciężko. To wszystko zaczynało przypominać bardzo przewrotną komedię, która miała doskonały potencjał by przeobrazić się w prawdziwy dramat.

– No tak... – zająknął się mroczny elf, najwyraźniej wyczuwając panujące napięcie. – Spotkałem ją wczoraj na szlaku. Wskazała mi drogę do miasta.

Cała trójka wiedziała, że było to wierutne kłamstwo, bowiem trakt nie prowadził nigdzie indziej, ergo nikomu nie trzeba było w taki sposób pomagać. Po wymianie nerwowych uśmiechów, Renjarvi i Sohail uznali, że najlepiej będzie, jeśli, na jakiś czas przynajmniej, będą grać w tę grę.

– Pańska córka okazała mi wczoraj równą grzeczność, co i pan, a nie jest to częste wśród gorczycowych elfów. Trudno więc byłoby, bym jej nie zapamiętał – odchrząknął Darwesz, wyraźnie przytłoczony ilością dóbr tachanych na plecach.

W tym samym czasie myśli Kaiset krążyły wokół zupełnie innej sprawy.

– Ojcze, wybacz mi ciekawość, lecz nie mogę nie zapytać. Co takiego właściwie się stało, że postanowiłeś pomóc temu... – przez chwilę szukała w głowie jak najmniej podejrzanego określenia. Stwierdziła, że najlepiej będzie po prostu zwracać się do przybysza po imieniu: – Darweszowi?

– Postanowiłem zainterweniować, bo, jak wiesz, ze względu na pewne okoliczności, wyjątkowo dzisiaj gryzło mnie sumienie – Oneke zaakcentował dobitnie, patrząc na Kaiset karcącym wzrokiem. – Serce kraje mi się na myśl, że mroczne elfy są tak źle traktowane w naszych stronach. Darwesz tylko się bronił przed atakiem. W przeciwnym razie tłum by go ukamienował. Na szczęście cała historia ma pozytywny finał. Hrabia zgodził się puścić go wolno, a nawet pozwolił mu handlować na naszym rynku. Dostał glejt, który nie pozwala go ruszyć.

– To... bardzo wspaniałomyślnie ze strony hrabiego Taravy – wydukała Kaiset, wciąż nie do końca mogąc poskładać całą historię w spójną całość.

[SKOŃCZONE] Cud w SanarviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz