Siedzenie na skraju lasu na niewygodnych, starych siedziskach ułożonych w kształt koła, w otoczeniu smętnych grajków i leniwej, ospałej straży brzmiało dokładnie tak samo ekscytująco, jak wypadało w praktyce.
Kaiset wciąż była nadąsana. Panicz Jukka sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili mógł się dosłownie rozpłynąć, przepłynąć zaskoczonym strażnikom przez palce, ulatując wprost do ukochanych, burzowych chmur. Tunte zaś złościła się okrutnie na pana ojca, który zrugał ją przy dworzanach za symulowanie odruchu wymiotnego, gdy musiała skłonić się przed narzeczonym, by życzyć mu udanych łowów. Wściekła i upokorzona, ze łzami w oczach, pociągała nosem na samo wspomnienie jego chłodnego, rozczarowanego spojrzenia.
Gdy tylko hrabia Tarava z resztą mężczyzn zniknęli w leśnej gęstwinie, jego córka postanowiła nie wstrzymywać fali furii, która trzęsła jej ciałem – z impetem, całą sobą, rzuciła się na ziemię, niszcząc misternie ułożoną fryzurę, rozmazując po twarzy ciemną pomadę zdobiącą rzęsy, a także barwnik różowiący usta i policzki. Dłuższą chwilę trwało, nim się uspokoiła. Strażnicy musieli nieść Tunte niczym niemowlę i ze stoickim spokojem znosić wymierzane w ciężkie zbroje razy dziewczęcych piąstek. Kaiset zaś, zwykle aktywnie obecna w procesie udobruchania złośnicy, tym razem obserwowała całą sytuację, czując jedynie znużenie.
Teatr bogatych – tak powiedziałby pewnie Darwesz.
Wróżka czuła irytację, widząc karykaturalne zachowania panienki. Rozpaczy Tunte brakowało jedynie autentyczności. Jej żołądek nie znał głodu, skóra nie znała zimna. Luksus lamentu nad sprawą wykraczającą ponad kwestie przeżycia.
Farsa trwała dobrą chwilę, nim hrabianka wypłakała cały swój żal do świata. Gdy tylko nasyciła się swoim cierpieniem i uspokoiła na tyle, by móc o własnych nogach dojść do przygotowanego siedziska. Tunte siedziała smętnie, zajmując się wyszywaniem jakiejś paskudnej makatki, co chwila pociągając nosem.
Wróżka poczuła się okropnie głupio. Zaczęły trząść się jej ręce. Całe zdenerwowanie próbowała ukryć, skupiając wszystkie siły na wyszywaniu kolejnych, wielobarwnych kwiatków. Na domiar złego, nie wiedziała nawet, jak powinna zachować się względem przyjaciółki. Nie znajdowała w sobie żadnych słów pocieszenia względem niej. Bo i cóż powiedzieć, by brzmiało szczerze: Będzie dobrze? Nie przejmuj się? Może się przyzwyczaisz? Wszystko brzmiało w głowie Kaiset banalnie i sucho.
– Może powinniśmy się przejść? – zaproponowała w końcu dwórka, patrząc pełnym wyrzutów sumienia wzrokiem na czerwone od wzburzenia policzki Tunte. Hrabianka wydęła ustka w niezadowoleniu i odparła niechętnie.
– Najchętniej to wróciłabym do domu! Nawet pieszo.
– Tunte, nie możemy! Hrabia znowu będzie bardzo zły, a Jukka na pewno odbierze to jako afront – wróżka westchnęła, porzucając wyszywankę na najbliższy stołeczek. – Posłuchaj, przecież możemy wykorzystać to, że tu jesteśmy. Na pewno nie chcesz iść na spacer? Zobacz, jest tak pięknie. Jak coś porobimy, to czas szybciej minie – zerknęła pospiesznie w kierunku odległych murów miejskich, wzniesionych z jasnego piaskowca.
Wokół rozciągały się pola i sady, za nimi hrabiowskie tereny łowieckie. Okolica była doprawdy piękna, a wiosenna pora, podczas której natura budziła się do życia, wybuchając feerią barw, sprzyjała wędrówkom.
Nastrój wróżki zmienił się w mgnieniu oka. Przyroda nęciła soczystą zielenią traw czy czerwienią polnych kwiatów. Arystokratka jednak nie wyglądała na przekonaną.
– No nie daj się prosić, poszukamy szmaragdowych kwiatów, tych ze starych opowieści – Kaiset pochyliła szelmowsko głowę.
– Nie znam bajek o szmaragdowych kwiatach – odparła smętnie Tunte.
CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Cud w Sanarvi
FantasyPrzeznaczenie nigdy nie było łaskawe dla Kaiset Renjarvi. W kraju jasnych elfów, gdzie wszystkie wróżki zostały wytępione przez krzewicieli nowej wiary, nie ma miejsca dla takich jak ona. Przemykając pałacowymi korytarzami Kaiset, stara się upodobni...