Rozdział X

74 12 119
                                    

Siedzenie na skraju lasu na niewygodnych, starych siedziskach ułożonych w kształt koła, w otoczeniu smętnych grajków i leniwej, ospałej straży brzmiało dokładnie tak samo ekscytująco, jak wypadało w praktyce.

Kaiset wciąż była nadąsana i jedynie przysłuchiwała się rozmowom hrabianki i reszty dwórek. Ich słowa przelatywały przez nią, nie zostawiając głębszych śladów na duszy. Myślała o czymś zupełnie innym. Czuła dziwne mrowienie w trzewiach, a także ciasny uścisk w gardle. Nie tyle denerwowała się reakcjami Tunte, co zaczynała obserwować u siebie symptomy fatalnego zauroczenia kimś innym. Tam, gdzie w marzeniach do niedawna pojawiała się hrabianka, bezpardonowo zaczął wdzierać się Darwesz. Im bardziej Kaiset odsuwała ten fakt od siebie, tym nabierał on siły i wracał, jak sztormowy przypływ.

Panicz Jukka tymczasem sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili mógł się dosłownie rozpłynąć, przepłynąć zaskoczonym strażnikom przez palce, ulatując wprost do ukochanych, burzowych chmur. Tunte zaś złościła się okrutnie na pana ojca, który zrugał ją przy dworzanach za symulowanie odruchu wymiotnego, gdy musiała skłonić się przed narzeczonym, by życzyć mu udanych łowów. Wściekła i upokorzona, ze łzami w oczach, pociągała nosem na samo wspomnienie jego chłodnego, rozczarowanego spojrzenia.

Gdy tylko hrabia Tarava z resztą mężczyzn zniknęli w leśnej gęstwinie, jego córka postanowiła nie wstrzymywać fali furii, która trzęsła jej ciałem – z impetem, całą sobą, rzuciła się na ziemię, niszcząc misternie ułożoną fryzurę, rozmazując po twarzy ciemną pomadę zdobiącą rzęsy, a także barwnik różowiący usta i policzki. Dłuższą chwilę trwało, nim się uspokoiła. Strażnicy musieli nieść Tunte niczym niemowlę i ze stoickim spokojem znosić jej szamotaninę. Kaiset zaś, zwykle aktywnie obecna w procesie uspokajania złośnicy, tym razem obserwowała całą sytuację, czując jedynie znużenie.

Teatr bogatych, tak powiedziałby pewnie Darwesz.

Wróżkę opanowywała rosnąca irytacja, gdy tak obserwowała z boku karykaturalne zachowania panienki. Rozpaczy Tunte brakowało autentyczności. Jej żołądek nie znał głodu, skóry nie dotknęło zimno. Miała luksus lamentu nad sprawą wykraczającą ponad kwestie przeżycia.

Farsa trwała dobrą chwilę, nim hrabianka wypłakała cały swój żal do świata. W końcu, nasyciła się swoim cierpieniem i uspokoiła na tyle, by móc o własnych nogach dojść do przygotowanego siedziska. Tunte spoczęła na nim smętnie i zajęła się wyszywaniem paskudnej makatki, co chwila pociągając nosem.

Wróżka poczuła się okropnie głupio. Zaczęły trząść się jej ręce. Całe zdenerwowanie próbowała ukryć, skupiając wszystkie siły na wyszywaniu kolejnych, wielobarwnych kwiatków. Na domiar złego, nie wiedziała nawet, jak powinna zachować się względem przyjaciółki. Nie znajdowała w sobie żadnych słów pocieszenia względem niej. Bo i cóż powiedzieć, by brzmiało szczerze: Będzie dobrze? Nie przejmuj się? Może się przyzwyczaisz? 

Wszystko brzmiało w głowie Kaiset banalnie i sucho.

– Może powinniśmy się przejść? – zaproponowała w końcu, patrząc pełnym wyrzutów sumienia wzrokiem na czerwone od wzburzenia policzki Tunte. Hrabianka wydęła usta w niezadowoleniu i odparła niechętnie.

– Najchętniej to wróciłabym do domu! Nawet pieszo.

– Tunte, nie możemy! Hrabia znowu będzie bardzo zły, a Jukka na pewno odbierze to jako afront – wróżka westchnęła, porzucając wyszywankę na najbliższy stołeczek. – Posłuchaj, przecież możemy wykorzystać to, że tu jesteśmy. Na pewno nie chcesz iść na spacer? Zobacz, jest tak pięknie. Jak coś porobimy, to czas szybciej minie. – Zerknęła pospiesznie w kierunku odległych murów miejskich, wzniesionych z jasnego piaskowca.

[SKOŃCZONE] Cud w SanarviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz