Rozdział VII

93 13 104
                                    

Mimo paskudnej pogody, zewnętrzny dziedziniec pałacu po raz pierwszy od bardzo dawna tętnił życiem. Mijający Kaiset słudzy uwijali się dookoła krużganków, co jakiś czas szturchając ją ramieniem, czy wręcz wpadając na nią z roztargnienia, przystrajając ponure mury barwnymi wstęgami oraz ogromnymi naręczami kwiatów. Surowe, prezentujące się nader przygnębiająco miejsce, położone dodatkowo tak, by znajdować się w cieniu, wydawało się niemalże rozkwitać na jej oczach. Musiała przyznać, że był to widok niezwykle miły dla oka. Niemniej, próżno było szukać na twarzach kamerdynerów czy garderobianych, wyrazu przyjemnego oczekiwania. Wręcz przeciwnie – ich ruchy były urywane i nerwowe, zaś spojrzenia pełne nieumiejętnie ukrywanego strachu.


Dwa dni nieobecności w pałacu, a tak wiele się zmieniło.

Kaiset (wciąż drżąca, ze względu na przemoczoną suknię, którą tylko odrobinę zdążyła wysuszyć przy kuchennym palenisku) przechodząc przez niewielkie wrota, prowadzące do kolejnego skrzydła, przyjrzała się wiszącym niemalże na każdej ścianie proporcom. Wszystkie miały barwy rodu Kallore. Nic dziwnego, że panicz wolał siedzieć na zewnątrz, pomyślała gorzko wróżka. Jakkolwiek wcześniej mogła się tylko domyślać powodów decyzji odnośnie ubarwienia dworskich korytarzy, teraz miała już pewność – najwyraźniej hrabia chciał dobitnie dać swojej córce do zrozumienia, że nie było mowy o żadnym odwoływaniu zaręczyn.

Kaiset z każdym krokiem drżała coraz silniej. Wiedziała, że Tunte będzie w złym humorze. Wróżka zacisnęła mocno szczęki i w duchu składała modły, by nie narazić się na gniew hrabianki.

Co to za przyjaźń, w której ciągle musisz przed kimś coś udawać?

Gdy przemierzyła wydające się ciągnąć w nieskończoność labirynty korytarzy, uprzednio wymijająco udzielając odpowiedzi na kilkanaście natarczywych pytań wścibskich paziów, wreszcie stanęła przed drzwiami ulubionej bawialni panienki. Kilkakrotnie odetchnęła głęboko. Chciała uspokoić rozszalałe nerwy, aż w końcu zapukała do środka. Kiedy nie usłyszała w odpowiedzi ani słowa, po prostu nacisnęła klamkę i przekroczyła dzielnie próg.

Dopomóż mi, Voisarvi, jeszcze jeden raz.

Pierwszym, co po wejściu do komnaty rzucało się w oczy, była masywna bryła ciała panny Nolli, dzierżącej w rękach paskudny czepiec z perłami i woalem. Dwórka stała przed szezlongiem w pozie wyrażającej absolutną rezygnację oraz frustrację. Obok niej, z rozżarzoną wyciskarką do włosów, krzątała się Anelli. Na siedzisku piętrzył się stos wielobarwnych materiałów. Śmieszności całemu obrazowi dodawał jeszcze biegający dookoła mops o wdzięcznym imieniu Mops. Od razu przystapił do obszczekiwania Kaiset, wybałuszając przy tym oczy. Nietrudno byłoby sobie teraz wyobrazić, jak wypadają całkowicie z orbit i toczą po podłodze, jak perły z zerwanego naszyjnika.

 Nietrudno byłoby sobie teraz wyobrazić, jak wypadają całkowicie z orbit i toczą po podłodze, jak perły z zerwanego naszyjnika

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Pierwsza odezwała się Nolla.

– Na litość boską, Kaiset, jak ty wyglądasz?

Słysząc to, stos materiałów poruszył się niespokojnie; rósł i potężniał przez moment, aż wreszcie powstał całkowicie, a hrabianka Tarava mogła zaprezentować swój nowy strój w pełnej krasie. Kaiset zaparło dech w piersiach na widok przyjaciółki, która wyglądała... szczerze powiedziawszy: dyskusyjnie. Ogromna, marszczona spódnica na drewnianym stelażu dodawała jej drobnej posturze powagi, zupełnie, jak gigantyczne bufki rękawów i wysoka kryza. Całość zaś tonęła pod mnogością zakładek i kokardek. Tunte miała włosy w całkowitym nieładzie. Próbowano dodać panience trochę koloru farbkami, zgodnie z panującą modą, jednak uparte łzy nie pozwoliły przetrwać osobliwemu makijażowi.

[SKOŃCZONE] Cud w SanarviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz