Muszę koniecznie dać znać Darweszowi, że uczestnictwo w polowaniu należy do jednych z najważniejszych zadań taivaskiej, cnotliwej damy dworu, pomyślała Kaiset z policzkami zaróżowionymi od nagłego wstydu, leniwie wodząc wzrokiem za goniącym swój ogon, niezbyt bystrym psiakiem przyjaciółki.
Co prawda entuzjazm jej nowego przyjaciela (bo... chyba byli już przyjaciółmi, prawda?) ostygłby szybko, gdyby dowiedział się, że taka zabawa nie ma wiele wspólnego ze strzelaniem. Główną funkcją, jaką panienka–towarzyszka hrabianki miała pełnić w czasie takiej rozrywki było zabawianie swej pani rozmową, podczas gdy mężczyźni uganiali się za leśną zwierzyną w towarzystwie psów.
Trzeba przyznać, że oczekiwanie na męską część eskapady nie należało do specjalnie zajmujących, dlatego do powozu dziewczęta zawczasu załadowały przeróżne makatki i książki, by za ich pomocą zabić te parę godzin siedzenia na skraju lasu w otoczeniu straży, w oczekiwaniu na triumfalny powrót pana–ojca czy pana męża (często z makabrycznym suwenirem w postaci martwego guźca czy sarny).
Najmilszym w tym wszystkim była sama podróż za miasto odbywała się to w przyjemnych okolicznościach: wnętrze powozu hrabianki było niezwykle wygodne. Wyposażono je w wyściełane aksamitem siedziska i miękkie poduszki, a także ciężkie kotary, którymi można było odgrodzić się od reszty świata. Zazwyczaj spędzano w nim czas na beztroskich harcach, podjadaniu łakoci, przyszykowanych przez kuchcików i wesołych rozmowach, tych ostatnich jednak dzisiaj brakowało najbardziej – Tunte, delikatnie ująwszy, wciąż była bowiem w nie najlepszym nastroju.
Kaiset, po cichu liczyła na to, że nieco świeżego powietrza poprawiłoby arystokratce humor. Wpierw trzeba było przejechać w orszaku przez całe miasto. Najlepiej z odsłoniętym okienkiem, machając do gapiów i szczerząc się do nich głupkowato, by przypadkiem nikt nie odkrył nieszczęścia hrabianki. Plotki rozchodziły się bowiem po Sanarvi z prędkością błyskawicy – nie minął dzień od zaręczy, a już przekupki i handlarze rozprawiali o tym, skąd wzięła się niechęć dziewczyny do tak zacnego kawalera.
Może był chory? Może niewprawny? Może dziecioka jakiego jakieś zielonej małpie zmajstrował?
Gdybaniom nie było końca.
Wóz, otoczony strażą, toczył się powoli po zabłoconych ulicach miasta, od czasu do czasu natrafiając na bruk i stukocząc po nim głośno. Przed nim jechał hrabia i panicz Kallore, jak zwykle spowity aurą ponurej tajemnicy. Towarzyszyła im dość spora świta. Na szczęście, to na nich głównie początku pochodu koncentrowała się uwaga poddanych, to kłaniających się nisko, to patrzących sennie z okien kamienic.
Wszystko, byleby tylko zachować pozory.
– Twój ojciec nie wybrał się na polowanie – zauważyła Tunte, wyglądając przez okienko powozu i wodząc znudzonym wzrokiem po całym orszaku.
– Nie ma czasu. Rachuje koszty ślubu – wytłumaczyła Kaiset skwapliwie, nieśmiało wyściubiając nos zza zasłonki. Zbliżali się do głównego rynku. Ciekawe, gdzie jest dzisiaj Darwesz? Zastanowiła się pojedynczą, ulotną myślą, która znów naznaczyła jej lico wstydliwym szkarłatem.
Kolejny raz o nim pomyślała. Myślała o nim częściej, niż powinna, a jednak, zupełnie nie potrafiła tego zmienić. Wnętrze jej umysłu, każdy zamysł czy wspomnienie, przypominało jej stado motyli, swobodnie przelatujących przez grube oczka złotej sieci konwenansów, niepomne uprzedzeń czy złości. Co, gdyby Oneke nie otworzył drzwi z głośnym hukiem chwilę później? Pewnie zagraliby tylko w taroka albo wróżyliby sobie dalej. Co było zapisane w gwiazdach żołnierzowi z dalekiej pustyni, dobremu handlarzowi o dłoniach długich jak te księżniczki, lecz silnych, jak te wojownika?
CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Cud w Sanarvi
FantasyPrzeznaczenie nigdy nie było łaskawe dla Kaiset Renjarvi. W kraju jasnych elfów, gdzie wszystkie wróżki zostały wytępione przez krzewicieli nowej wiary, nie ma miejsca dla takich jak ona. Przemykając pałacowymi korytarzami Kaiset, stara się upodobni...