Rozdział XV

33 5 6
                                    

Choć rozkład pałacowych pomieszczeń znała równie dobrze, jak każdy zakamarek własnego domostwa, ze względu na wzbierające pod powiekami łzy, uniemożliwiające dostateczną widoczność, Kaiset zatrzymała się tuż za progiem komnaty przyjaciółki. Plecami oparła się o ścianę z licowej cegły, tak wrogo zimnej, że jej chłód wróżka poczuła nawet przez gruby materiał sukni.

Tylko Tunte, potrafiła sprawić, że czuła się jak nikt. Aberracja. Błąd w sztuce. Kaiset głowiła się jak przez tyle czasu łaknęła aprobaty kogoś, kto tak bardzo ją niszczył.

Jak mogła kochać Tunte i dlaczego?

Wróżka kwiliła jak małe dziecko, walcząc sama z sobą, by nie rozpłakać się jeszcze głośniej. Gdy do jej uszu dobiegło ciche kaszlnięcie, przycisnęła ręce do piersi, zupełnie tak, jakby ktoś nakrył ją w negliżu. Obróciła głowę i od razu dostrzegła srebrną, gęstą czuprynę i uważne spojrzenie smutnych, jasnych oczu.

– Wybacz, Kaiset Renjarvi, nie chciałem cię przestraszyć – panicz Kallore odezwał się łagodnie, zupełnie tak, jakby przemawiał do spłoszonej łani.

W jego oczach zauważyła zwątpienie. Opanowała się natychmiast. W Jukce była jakaś niezwykła siła, która sprawiała, że kumulował w sobie cały smutek otoczenia. Tak, jakby nikt nie miał prawa odbierać blasku jego cichemu nieszczęściu.

– W porządku, paniczu, to ja przepraszam. Zwykłe, kobiece bzdety. Nic poważnego – Kaiset dodała od razu wyjaśniająco. Ocierała pospiesznie łezki. Młodzian jednak nie dał się zwieść.

Postąpił krok naprzód, z nietęgą miną, wyciągnął ku wróżce dłoń w uprzejmym geście.

– Nie mów tak, proszę. Skoro cię zabolało, było poważne. I proszę... mów mi po imieniu. Czy mogę ci jakoś pomóc? Wiem, że jestem tutaj w gruncie rzeczy dość bezużyteczny – dodał panicz z rozbrajającym, dobrotliwym pół-uśmiechem – ale podobno dość dobrze sprawdzam się w roli słuchacza. W przeciwnym razie zachowam milczenie. Sam wiem, jak jest cenne w tych murach.

Kaiset odpowiedziała mu łagodnym uśmiechem, kiwając delikatnie głową na znak zgody.

Przez chwilę kroczyli obok siebie w całkowitej ciszy i faktycznie, było w niej coś kojącego. Nienarzucająca się obecność Jukki w pewien sposób dawała ulgę. Nie czuła się bowiem tak przeraźliwie samotna. Kaiset nie miała jednak ochoty rozmawiać o Tunte. Na pewno nie z nim – zapewne cierpiał o wiele mocniej od niej samej. Delikatność, którą się cechował, kazała sądzić wróżce, że ostatnie, czego by chciał, to by przymuszać panienkę do ślubu z nim. Przecież wiedział... bał się swojego ojca? Nie chciał nikogo zawieść?

– Więc... po prostu Jukka, tak? – podjęła nieśmiało, przybliżając się do niego nieznacznie.

Rzucił ku niej dość wesołe spojrzenie: przez chwilę miała wrażenie, że smutne, posągowe oblicze, które oglądała do tej pory to jedynie maska, że pod nim znajduje się inna twarz chłopca–łobuza, rycerza bez skazy, o którym śnią cnotliwe panienki.

– Tak, po prostu Jukka. To mi się bardzo podobało u Paharamczyków, wszyscy mówią sobie po imieniu.

Zachichotała mimowolnie, przypominając sobie zaskoczony wyraz twarzy swego ojczyma na wieść o tym, że młodszy od niego Darwesz zamierzał zwracać się do niego jak do równolatka.

– No tak, w końcu panów wybito...

–... podczas wojny konopnej – dokończył za nią z miną wyrażającą jednocześnie żal i tęsknotę. – Jak rozumiem, wasz gość zdążył poopowiadać ci już trochę o swoich obyczajach?

– Odrobinę. Dużo gotuje. – Kaiset nie chciała zdradzać zbyt wiele. Na samo wspomnienie bliskości Darwesza, jej policzki stawały się rumiane.

– Zasmakowały ci paharamskie potrawy?

[SKOŃCZONE] Cud w SanarviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz